W niedzielę, 11 maja w Europejskim Centrum Komunikacji i Kultury w Warszawie Falenicy odbyło się spotkanie z autorem książki „Zostać w Kościele. Zostać Kościołem”, dr. hab. teologii i dr. filozofii Markiem Kitą, wykładowcą na wielu uczelniach, laureatem Nagrody „Ślad” im. bp. Jana Chrapka, członkiem wspólnoty Chemin Neuf. Prowadził je o. Wojciech Żmudziński SJ. Wzięło w nim udział około 50 osób. Żywo dyskutowano zarówno podczas przerwy jak i podczas drugiej części spotkania. To był bardzo inspirujący czas dla wielu.
W swojej książce wspomniał dr Kita, że termin „świeccy” nie do końca jest właściwy, że wszyscy jesteśmy konsekrowani, a nie tylko ręce niektórych. Podczas spotkania wyjaśnił, że nie ma większej konsekracji niż chrzest i że chrześcijanin jest człowiekiem duchowym, a nie świeckim. Zapytany o znaczenie użytych w książce słów „nie dajcie się nabrać na odnowę Kościoła” wyjaśnił:
„Czasem dawałem się nabrać na takie zapewnienie: to wy jesteście Kościołem! Gdy trzeba coś zrobić to słyszymy „wy też jesteście Kościołem”, ale gdy ja czegoś chcę, to się okazuje, że to księża są Kościołem”. Nie wystarczą zmiany fasadowe. „Kościół nie zmienia się od tego, że zamiast parafia zaczniemy mówić wspólnota parafialna. Trzeba trochę więcej, aby wspólnota stała się wspólnotą. Moja żona kochana mówi, że ma już dość tego słuchania, jak ważne są kobiety w Kościele, bo jak przyjdzie co do czego, to i tak nic od niej nie zależy”. Wyraził też swoją obawę o zainicjowany proces synodalny. „Wszyscy mówią o synodalności. O białej damie też wszyscy mówią tylko kto ją widział? Kto tego dotknął? Nie gadajmy, tylko coś róbmy. I dlatego mówię o nie nabieraniu się, bo ja już słyszałem tyle haseł, że dzisiaj już mam dość. Poza tym ja zawodowo gadam, jestem nauczycielem… i ja już nie mogę. Nie potrafię dłużej znosić tych pobożnych dyskursów” – powiedział.
Odpowiadając na pytanie o różne urzędy w Kościele przywołał książkę teologa Józefa Majewskiego „Wiara w trudnych czasach”, w której autor napisał, że gdyby wehikułem czasu przenieść dzisiejszego księdza do I wieku to miałby problem z wytłumaczeniem siostrom i braciom, kim on jest. „Ponieważ pierwotny Kościół nie znał takiego agenta, który miał wszystkie uprawnienia kościelne. Byli apostołowie, pasterze, prorocy ewangeliści, diakoni, prezbiterzy, biskupi. Choć określenie presbyteroi i episkopoi były używane zamiennie”. I dodał w odniesieniu do księży, że nie wystarczy, że biskup włoży na kogoś ręce, aby otrzymał dar głoszenia kazań czy stał się dobrym spowiednikiem. „Gdy się przyjrzymy, to się zorientujemy, że niektórzy mają dar do mówienia kazań, ale są i tacy, którzy lepiej, by ich nie mówili. Są tacy, którzy są cudowni jak spowiadają i są tacy, których może nie należałoby wpuszczać do tego pudełka. I to naprawdę nie jest tak, że każdy jest wszystkim”.
„Niektórzy wierzą, że wraz ze święceniami przychodzi łaska” – zagadnął prowadzący rozmowę.
„Mam charyzmat potwierdzony sakramentem małżeństwa – powiedział Marek Kita – ale jeśli nie będę nad tym pracował, to przez sam fakt, że ksiądz mnie pobłogosławił w Kościele i tą stułą związał, to wcale nie znaczy, że tylko dlatego będę dobrym mężem. Chociaż mam wielką nadzieję w Panu, że mnie wspiera w tym, żeby jakimś sensownym mężem być. Przy całym szacunku dla wszystkich łask sakramentalnych, to one są zawsze propozycją”. Wspomniał czas, gdy uczył w szkole religii i zadał pytanie: Jak to się dzieje, że prowadzimy młodzież do sakramentu bierzmowania, a zaraz potem ucieka ona z Kościoła? „Gdy na apostołów zstąpił Duch Święty no to wiadomo, co było. A tu na młodzież schodzi Duch Święty i ta młodzież szybko ucieka z Kościoła. Coś nie gra. Jest różnica wzięciem prezentu a rozpakowaniem prezentu. Gdyby ktoś dostał w wieku lat dwudziestu fajny prezent i go nigdy nie rozpakował, to mając lat siedemdziesiąt może dalej nie korzystać z tego prezentu, choć leży u niego pod łóżkiem. Trochę podobnie jest z tymi łaskami sakramentalnymi” – wyjaśnił.
Prowadzący spotkanie zacytował w rozmowie zdanie ks. Tomasa Halika, które pojawia się w książce doktora Kity „Zostać w Kościele. Zostać Kościołem”: „Jestem przekonany, że wcale nie parafie, ale właśnie centra duchowości i duchowego towarzyszenia będą najważniejszymi ogniskami chrześcijaństwa”.
„Coś w tym jest” – odpowiedział gość i przytoczył wydarzenie z wyjazdu do Włoch, podczas którego był taki moment, gdy siedząc we włoskim ogrodzie pełnym palm dzielił się wraz z braćmi i siostrami refleksjami. Jedna z sióstr zwróciła uwagę, że motywem przewodnim spotkań, jakie odbyli w różnych wspólnotach chrześcijańskich, był stół. Wspomniał także o działalności organizacji pod nazwą „Fundacja Przy Stole”, która zorganizowała w jednej z kamienic w Krakowie miejsce, „gdzie mogą przyjść różni ludzie i czasem różni ludzie przychodzą. Czasem ktoś się tam przechowa, przemieszka, […] ludzie z różnych Kościołów sobie pogadają, zupełnie na luzie”.
Zdecydowanie podkreślił, że „Kościół nie ma przypominać armii, organizacji, korporacji, pałacu, nie wiem czego tam jeszcze. Kościół miał być rodziną. Często mówię studentom: dla mnie jest wstrząsające, poruszające do głębi, że najświętszy obrzęd mojej wiary to jest spotkanie przy stole. Myśmy to oczywiście przesłonili, bo zrobiliśmy wielkie bazyliki, gdzie są trzy kilometry do ołtarza, a ten ołtarz jest jeszcze kilka pięter nad ludem… Natomiast gdy Jezus dał swoim uczniom tę macę i tę czaszę z winem i powiedział, bierzcie to i jedzcie – to było podczas spotkania przy stole”. I podsumował, że Eucharystia powinna być spotkaniem przy stole, spotkaniem rodzinnym, na którym wszyscy się znają, że powinna być takim miejscem „gdzie przyjdzie ktoś biedny i zostanie przyjęty”. Kościół powinien być „miejscem również dla tych, którzy się źle mają, którzy się pogubili, którzy przychodzą z daleka, którzy może jeszcze do końca nie wiedzą po co przyszli. Dlatego też są potrzebne centra duchowości, gdzie ludzie są w kontakcie z Panem Bogiem”.
Doktor Kita opowiedział, jak pewnego razu jego student powtórzył mu słowa, jakie usłyszał od koleżanki, z którą próbował rozmawiać o Bogu. „Wiesz, ja to nie chcę teraz tutaj takich dysput, czy jest Bóg, czy Go nie ma – powiedziała. To mnie w ogóle nie bierze. Czuję, że powinien Ktoś taki być. Ale ja mam inny problem – czy jest z Nim kontakt?”
„Mówię do Boga, ale czy Bóg mówi do mnie? – kontynuował refleksję Marek Kita. Czy Bóg mówi? Czy jest z Nim kontakt, czy tylko tak sobie gadamy? Czy tylko księża tak mówią, bo to ładnie brzmi? I dlatego myślę, że Halik ma rację mówiąc o centrach duchowości. Naprawdę wierzę, że potrzeba teraz Kościołowi braterstwa i żeby był miejscem na ubogich i połamanych – naprawdę wierzę, że to ubodzy nas uratują. Nie my ich. Oni nas. Jeśli będziemy blisko ubogich, będziemy blisko Pana”
W dyskusji z uczestnikami spotkania prof. Marek Kita wypowiedział się jeszcze na kilka interesujących tematów.
Między innymi powiedział: „Gdy myślę o Kościele w takim dyskursie medialnym, popularnym, to ciągle chodzi za mną takie zdanie: prawdziwe życie jest gdzie indziej. Bo to jest pytanie o to, gdzie jest tak naprawdę Kościół”. Gdy mieszkał jeszcze w Krakowie, zdarzało mu się, że był pytany, co słychać w Kościele krakowskim, czyli o jakieś plotki z kurii. Mówił wtedy, co słychać wśród bezdomnych w Krakowie. „To jest Kościół! Nie ci faceci w koronkach, czy w czymś tam jeszcze. To jest Kościół! Czasem sobie tak myślę, że ta moja żółta książeczka jest trochę o zawartości cukru w cukrze. To znaczy, co w Kościele jest naprawdę Kościołem. Bo Kościół to nie są te różne pompatyczne rzeczy. To nie są te dziwne hasła, gdzie ktoś jest obrońcą życia tylko do momentu urodzenia i potem człowiek już go nie obchodzi, albo jednocześnie broni dziecka poczętego i strzelania do migrantów. To jest paranoja. To nie ma nic wspólnego z wiarą” – powiedział gość spotkania dając do zrozumienia, że gdy pytamy o Kościół, to nie chodzi o Episkopat czy urzędy parafialne, lecz o „dwóch albo trzech, którzy w imię Jezusa się spotkają, którzy w imię Jezusa robią coś dobrego dla innych. Tam dzieje się Kościół”.
Odpowiadając na pytanie uczestniczki spotkania na temat debaty o zakazie spowiadania dzieci, opowiedział szerzej o sensie sakramentu pojednania.
„To pytanie dotyka bardzo różnych płaszczyzn. Jest to taka dość delikatna płaszczyzna, na ile prawo państwowe ma się wtrącać w sprawy wewnętrzne wspólnot wyznaniowych. Z jednej strony można powiedzieć, że nie ma prawa, z drugiej strony nie jest to całkiem pewne, dlatego że jeśli wyznanie religijne zabrania komuś transfuzji krwi, a transfuzja jest konieczna do życia, no to mamy problem. Ingeruje sąd. Nie potrafię więc powiedzieć buńczucznie, niech się państwo odczepi od tej naszej spowiedzi. Jestem chrześcijaninem i teologiem. I istotniejsza jest dla mnie kwestia przemyślenia na nowo w ogóle praktyki sakramentu pojednania, która jest często mocno skarykaturowana. […] Wiecie państwo, sakrament pojednania to jest sposób na podniesienie się z naprawdę poważnych upadków. Obecna praktyka spowiedzi jest owocem długiego dojrzewania różnych form i tak naprawdę jest mniej lub bardziej udanym mixem dwóch rzeczy, sakramentalnego rozgrzeszenia kogoś, kto po chrzcie poważnie zgrzeszył oraz takiej rozmowy duchowej na którą się chodziło od IV wieku do mnicha. Dzisiaj, czasem nas irytują księża, którzy chcą tylko usłyszeć listę grzechów i odstukać, chcielibyśmy jakichś głębokich rozmów. Ale to nie jest koniecznie związane z sakramentem pojednania. Towarzyszenie duchowe może być poza spowiedzią”.
„Nie chodzi mi o przepychanie się z władzami państwowymi, lecz o refleksję nad praktyką spowiedzi. Czasem mam ochotę zapytać: idziesz się spowiadać, czy się nawrócić? Mamy tłumy zatykające konfesjonały i kościoły w ostatnich momentach Wielkiego Post. Czy to się przekłada na nawrócenie, czy to jest tylko spełnienie obowiązku?”
„Druga sprawa jest taka, czy do złamanego paznokcia trzeba wzywać karetkę pogotowia? Spowiedź jest naprawdę od poważnych rzeczy. […] Na przykład św. Augustyn nigdy w życiu nie przystąpił do spowiedzi. Co to znaczy? Był ideałem? Nie był ideałem. To jest dość istotne ponieważ nas się często uczy zależności od księdza. To znaczy musisz latać do tej spowiedzi, bo inaczej jesteś jak pijane dziecko we mgle. […] W każdym razie chodzi o to, że uczy się nas obsesyjnego biegania do spowiedzi zamiast korzystania z sumienia, rozmawiania z Bogiem, rozeznawania. […] I teraz wracam do tematu spowiedzi dzieci. Dziecko siedmioletnie nie jest w stanie popełnić grzechu ciężkiego. Ono w ogóle nie musi chodzić do spowiedzi. Może być jeden powód – oswoić je, że jest coś takiego w Kościele”.
„Oczywiście, rozmowy duchowe są potrzebne, towarzyszenie duchowe jest potrzebne, ale czy zawsze jest potrzebny sakrament pojednania? Do złamanego paznokcia nie wzywa się karetki reanimacyjnej. Spowiedź sakramentalna nie jest potrzebna przy wszystkim. W wypadku małych dzieci miałbym raczej ochotę uczyć je ignacjańskiego egzaminu sumienia. Wolę określenie „egzamen” niż rachunek sumienia, bo rachunek sumienia kojarzy się oczywiście z tym ile razy. A to nie o to chodzi. To jest pytanie o to – jak mówił św. Ignacy – jak mnie Bóg prowadzi. […] Mam taki kwadrans, w którym dziękuję Bogu, punkt po punkcie przeglądam dzisiejszy dzień, dziękuję Bogu za to, co mi dał, potem Go proszę o światło Ducha, aby zobaczyć, gdzie się z nim rozminąłem i przepraszam Go za te momenty. A potem Go proszę o to, co wydaje mi się w Duchu Świętym – I hope so – że jest mi potrzebne. I to jest modlitwa przymierza, która odnawia mi moje życie. Jeżeli byśmy dzieci tego uczyli, no to można by im powiedzieć, że jest też taki obrzęd, że gdybyś naprawdę poważnie z Panem Bogiem się rozminął, no to jest taka możliwość sakramentu pojednania, ale wydaje mi się, że ta tresura w bieganiu do spowiedzi nie jest konieczna, a bywają sytuacje, kiedy w konfesjonałach zasiadają ludzie mający duże problemy ze sobą – chyba sami państwo wiedzą ilu po naszej ziemi chodzi ludzi, którzy nie pojawiają się w Kościele z powodu czegoś, co kiedy przeżyli w konfesjonale. I nie mówię od razu o nie wiem jakich nadużyciach seksualnych. To może być zwykłe ludzkie chamstwo w momencie, gdy ktoś odsłania duszę. Bałbym się więc tutaj takich rozstrzygnięć: zakazać – nie zakazać. Myślę, że piłka jest po stronie mądrych, wierzących rodziców. Oficjalnie rodzice są odpowiedzialni za religijną formację swoich dzieci. Bądźcie odpowiedzialni. Nie musicie robić wszystkiego, co każe ksiądz. To wy odpowiadacie przed Bogiem za wasze dzieci, nie ksiądz.
Pytanie o rolę Eucharystii
Doktor Marek Kita przypomniał, że Eucharystia jest czymś, co odnawia naszą relację z Bogiem i gromadzi nas przy jednym stole, by uczynić rodziną. Zadał słuchaczom pytanie: Co myśmy z Eucharystią zrobili? „Ludzie przychodzą na Mszę św., każdy do swojego Pana Boga. […] Eucharystia jest po to, żebyśmy się stali rodziną. Czy wiedzą państwo kiedy przyjmuje się Komunię św. niegodnie? Św. Paweł o tym pisze w Pierwszym Liście do Koryntian. Nigdy mnie tego nikt nie uczył na religii. […] Potępienie sobie spożywa ten, kto spożywa nie zważając na ciało Pańskie. To znaczy na co? To znaczy na wspólnotę. To znaczy, że bracia i siostry, z którymi tutaj jestem to jest Ciało Pańskie. Jesteśmy Ciałem Chrystusa i poszczególnymi członkami. Jeżeli przychodzę do Komunii świętej, a jestem w niezgodzie z moimi braćmi i siostrami, to przyjmuję niegodnie Komunię św. Jeśli przyjmuję Komunię św. i kogokolwiek nienawidzę, to przyjmuję niegodnie Komunię św. Jeśli przyjmuję Komunię św. a mam w nosie tych, z którymi razem ją przyjmuję to też nie jest ok. Przyjmujemy więc Komunię św., aby odnowić naszą komunię z Bogiem. Ważne jest, że Komunia to jest stan, a nie moment. […] Jestem w komunii z Jezusem stale, a nie tylko wtedy, gdy Go zjadam. Czym jest więc spotkanie na Eucharystii? Jest odnowieniem komunii z Bogiem. Nie tak, że 15 minut po przyjęciu to już nie ma Pana Jezusa. Jest taki strasznie głupi zwyczaj – przynajmniej w diecezji krakowskiej, w której kiedyś mieszkałem – że rzekomo dla czci Eucharystii nie mówi się w jedną niedzielę homilii, ale za to wystawia się na 10 minut po Mszy św. Najświętszy Sakrament. Po co? To jest czas na to, aby czcić Pana, którego przed chwilą przyjęliśmy, a nie udawać, że to był pic na wodę, bo Pan Jezus jest teraz tam. Rozumiecie państwo? To jest naprawdę antyewangeliczne. Eucharystia powinna być przyjmowana w całości. Przyjmuję Ciało Pana Jezusa dlatego, aby jednocześnie przyjąć braci i siostry, z którymi jestem. Przyjmuję Ciało Pana Jezusa, żeby Jezus we mnie wychodził potem do tych ludzi, których spotkam tego dnia. Je się po to, aby żyć, a nie żyje po to, aby jeść. Komunia święta służy mojemu życiu, żeby moje życie było żywą, świętą ofiarą na cześć Pana Boga. Całe moje życie, moja służba ludziom, moja praca, moje relacje z bliskimi i z nie bliskimi. Moje spotkania z ludźmi. Nie wystarczy biegać do Komunii”. Doktor Kita przekonywał, że należy Eucharystię rozumieć w jej pełnym znaczeniu. Wtedy staje się ona Kościołotwórcza, wtedy człowiek, który karmi się Bogiem, wychodzi do innych, aby karmić innych sobą.
Foto: Andrzej Witkowski
Zobacz terminy kolejnych spotkań w Auli Edyty Stein w Europejskim Centrum Komunikacji i Kultury TUTAJ
Wesprzyj Spotkania Falenickie u jezuitów na ZRZUTKA.PL