Osobliwością Derinkuyu, czyli Głębokiej Studni, starej anatolijskiej osady w Kapadocji, jest podziemne miasto. Jego początki sięgają czasów Hetytów, a może nawet wcześniejszych. To ośmiopoziomowe miasto zostało rozbudowywane w czasach rzymskich i bizantyjskich. Mogło tu mieszkać nawet dziesięć tysięcy ludzi.

Moją uwagę przykuwa najniższy poziom na głębokości około 85 metrów. Znajdują się tu zbiorniki wodne, tajne tunele służące do ucieczki, sale zebrań, a także obiekty sakralne. Świątynia mieszcząca się na tym poziomie robi wrażenie. Ma 25 metrów długości i 10 metrów szerokości. W jej pobliżu znajduje się cmentarz. Zachował się nawet konfesjonał… Miejsca te są swoistymi „katakumbami”. W nich pierwsi kapadoccy chrześcijanie mimo prześladowań mogli bezpiecznie wyznawać i praktykować swoją wiarę. W okresie najazdów arabskich stanowiły miejsce schronienia.

Starożytni chrześcijanie nie tylko opierali się prześladowcom, lecz także prowadzili działalność misyjną. Świadczą o tym zachowane do dziś miejsca chrztu i szkoła dla misjonarzy! Gdy przyglądam się warunkom życia prześladowanych chrześcijan, słucham o ich gorliwości i zapale, przekonuję się, że rację miał Tertulian, twierdząc, że krew męczenników jest posiewem chrześcijan.

Kapadockie „katakumby” przywołują na myśl współczesną sytuację chrześcijan na świecie. Należą oni do najbardziej prześladowanych grup religijnych. Z powodu przynależności do Chrystusa cierpi dziś ponad sto milionów chrześcijan w siedemdziesięciu krajach świata. Smutne jest to, że coraz więcej chrześcijan opuszcza Bliski i Daleki Wschód – miejsca, które stanowią kolebkę chrześcijaństwa.

Z drugiej strony, przypominają mi się słowa Jezusa, który przepowiedział te trudne czasy: „Sługa nie jest większy od swego pana. Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować” (J 15, 20). Co więcej, Jezus zapewnił również, że podjęcie cierpienia i krzyża czyni błogosławionym: „Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają i prześladują was i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe o was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami” (Mt 5, 11-12).

Nie można być uczniem Jezusa, nie mając odwagi świadczyć o Nim, a w konsekwencji podejmować krzyża. Jednak bywa, że równie cenne, co świadectwo krwi, jest skromne świadectwo codzienności, przeżywanie dnia po dniu w cierpliwej, cichej wierności Bogu, własnemu sumieniu, obowiązkom, aż do całkowitego „wykonało się” (por. J 19, 30). Przypominał nam o tym bł. Jan Paweł II: „Obok męczeństwa publicznego, które dokonuje się zewnętrznie, na oczach wielu, jakże często ma miejsce męczeństwo ukryte w tajnikach ludzkiego wnętrza; męczeństwo ciała i męczeństwo ducha. Męczeństwo naszego powołania i posłannictwa. Męczeństwo walki z sobą i przezwyciężania samego siebie”.

W czasie pielgrzymki towarzyszą mi gromady dzieci. Są niemal na każdym kroku. W mentalności biblijnej dzieci przyjmowano przede wszystkim jako Boże błogosławieństwo. W czasie ceremonii zaślubin na progu domu lub namiotu rozbijano owoc granatowca, tak aby ukazały się liczne ziarna symbolizujące dzieci, których życzono małżonkom. Dzieci jednak nie cieszyły się żadnymi względami ani prawami. W zachodniej kulturze dziecko bywa dziś często rozpieszczane i uwielbiane. Gdy przyglądam się dzieciom tureckim, nie odnoszę takiego wrażenia: zaniedbane, opuszczone, biedne i proszące o pomoc.

Z drugiej jednak strony, są spontaniczne, otwarte, radosne i… sprytne. Po zwiedzeniu dolnego miasta Derinkuyu spacerowałem po górnym, położonym na wysokości 1355 metrów n.p.m. Mając chwile wolnego czasu, postanowiłem nawiedzić kościół mieszczący się na centralnym placu. Był jednak zamknięty. W pobliżu bawiła się gromadka dzieci, które zaoferowały mi pomoc. Kilkuletni „przewodnicy” zaprowadzili mnie przed kościół, a następnie pokazali, że mogę go obejrzeć… przez dziurkę od klucza. Gdy to zrobiłem, zadowoleni ustawili się w szeregu i każdy z nich czekał na słuszną zapłatę. Po kolei z poważnymi minami wypowiadali magiczne słowa: „One dollar”.

Podziwiałem spryt tych kilkunastu chłopców, ale za chwilę okazało się, że dziewczynki nie były gorsze. Widząc możliwość łatwego zarobku, jedna z nich podeszła i podjęła ze mną rozmowę w języku angielskim. Zaproponowała mi oczywiście zwiedzanie innego kościoła. Gdy odmówiłem z braku czasu, stwierdziła stanowczo: „Jesteś Turkiem”. Zaprzeczyłem, ona jednak nie dała zbić się z tropu i nadal twierdziła, że nim jestem. Gdy w końcu upewniła się, że jestem Polakiem, musiałem zapłacić dolara… za rozmowę!

Czy Jezusowi, gdy stawiał za wzór dziecko, chodziło tylko o czystość, niewinność i prostotę? Może bardziej o spontaniczność, otwartość, ciekawość, pomysłowość, bycie sobą… Wszak w innym miejscu zachęcał, by być chytrym jak wąż i nieskazitelnym jak gołąb (por. Mt 10, 16).