Moja pielgrzymka kończy się w miejscu jej rozpoczęcia – w Stambule. Po Eucharystii celebrowanej w kościele św. Antoniego, zakupieniu pamiątek na Wielkim Bazarze i kilkugodzinnej przejażdżce po Bosforze nawiedzam kościół Zbawiciela na Chorze (za Murami). Sam kościół, kilkakrotnie przebudowywany, słynie z ponad stu najwspanialszych na świecie mozaik bizantyjskich. Stanowią one nie tylko arcydzieło sztuki, lecz także są prawdziwą katechezą biblijną zawierającą w głównej mierze sceny nowotestamentalne. Szczególnie piękne są wizerunki Chrystusa i Maryi. Oglądanie ich stanowi prawdziwą kontemplację i duchowe ubogacenie.
Dopełnieniem wrażeń duchowych jest nawiedzenie patriarchatu konstantynopolitańskiego. Według Tradycji początkami sięga Andrzeja Apostoła. Modlę się przy relikwiach św. Grzegorza z Nazjanzu i św. Jana Chryzostoma, biskupów Konstantynopola, w kościele św. Jerzego przenikniętym wonią kadzideł. W tym miejscu szczególnie nasuwa się myśl o jedności chrześcijan. Już IV wieku to miejsce w randze autorytetu i czcigodności było drugie po Rzymie. Niestety, schizma z 1054 roku na stałe utrwaliła podział między Wschodem a Zachodem, Kościołem prawosławnym i rzymskokatolickim. Od tej pory biskup Konstantynopola nosi honorowy tytuł „Primus Inter Pares” – Pierwszy Wśród Równych Sobie. Jego rolą jest również troska o dialog i rozwój ekumeniczny. To bardzo ważna misja w obliczu współczesnych podziałów i konfliktów na tle religijnym.
W tym miejscu szczególnie uświadamiam sobie potrzebę dialogu ekumenicznego. Przypominają mi się spotkania Jana Pawła II z patriarchą Konstantynopola – „Nowego Rzymu” i przekazanie mu relikwii świętych. A przede wszystkim wspólna modlitwa i działania podjęte na rzecz jedności.
Myślę również o innych podziałach, o których mówił Jan Paweł II. To podziały biegnące przez ludzkie serca. Chrystus modlił się w Wieczerniku o jedność Kościoła. Przeczuwał rozbicia i podziały. Jednak zapewne modlił się również o miłość w ludzkich sercach. To dzięki niej można pokonać wszelkie trudności, problemy i zewnętrzne podziały. Umocniony tą nadzieją opuszczam stolicę Kościoła wschodniego i Azję Mniejszą.
Wróciłem do domu. Przeglądam zebrane fotografie, albumy i kartki pocztowe. Jeszcze raz przerzucam kartki mojego dziennika pielgrzymki i przypominam sobie odwiedzone miejsca. Pokonałem w Turcji ponad 3100 kilometrów; od Stambułu przez Ankarę, Kapadocję, góry Taurus, wybrzeże Morza Śródziemnego, Egejskiego i Marmara, cieśninę Dardanele i Bosfor, by zakończyć wyprawę w miejscu, z którego wyruszyłem.
Byłem w górach i pod ziemią, na wodzie i lądzie. Zobaczyłem starożytne i uświęcone czcigodną tradycją miejsca, a także nowoczesne aglomeracje miejskie. Zetknąłem się ze zderzeniem kultury orientalnej i zachodniej, islamu i chrześcijaństwa. Modliłem się w domu Maryi i przy grobach Apostołów. Nawiedziłem Kościoły Apokalipsy, ale także grób założyciela bractwa derwiszów. Celebrowałem Eucharystię przy domu Maryi w Efezie, na ruinach starożytnego Hierapolis, w starożytnej kapadockiej kaplicy i… w ambasadzie francuskiej, hotelu czy na wybrzeżu Morza Egejskiego na wprost wyspy Patmos. W Muzeum Cywilizacji Anatolijskich poznawałem życie mieszkańców starożytnej Anatolii i najstarsze kultury, ale zetknąłem się również z prostym życiem ciężko pracujących ludzi. Poznałem też zwyczaje związane ze specyfiką Turcji – taniec derwiszów, taniec brzucha, zaklinanie węży.
Tylko dwa tygodnie, a tyle wrażeń. Zastanawiam się, czy będą one jedynie ulotnym wspomnieniem, czy zostawią w mej duszy głębszy ślad? „Czy popiół tylko zostanie i zamęt, co idzie w przepaść z burzą, czy zostanie na dnie popiołu gwiaździsty dyjament, wiekuistego zwycięstwa zaranie?” (Cyprian K. Norwid). Czy dotykanie świętych miejsc będzie dla mnie drogocennym diamentem? Zmieni me serce i życie, zbliżając do źródła wszelkiego piękna, dobra i miłości? Czy raczej pozostanie popiół i zamęt? Zaginie wszelki ślad, pokrywając duchowe doświadczenia kurzem, wśród codziennych trosk, problemów i zmartwień? Czas pokaże…
fot. Wikipedia