Wiele osób, co oczywiste, pisze dziś o Pani Joannie Kołaczkowskiej. Jak refren, przewijają się dziś tytułu, że przegrała z rakiem.
Ta wiadomość zastała mnie, kiedy spędzam swój miesiąc w Puckim Hospicjum, przez ten czas umarło siedem Osób. Każda z nich była chora. Jednak nigdy bym nie powiedział, że Oni przegrali. Oni żyli swoim życiem, również tym, w którym obecna była choroba, do końca. Do ostatniego wdechu. Nawet kiedy to piszę, siedząc w Ogrodzie Marzeń, dosłownie 15 metrów ode mnie stoją dwa łóżka, w których leżą dwaj Panowie, którzy śpią. Obok ich najbliżsi piją kawę, jedzą ciasto. Są obok siebie, ale nie obok ludzi, którzy „za chwilę” mają przegrać.
Znałem Panią Joannę tylko z tego, co pokazywała na scenie. Scena to oczywiście nie jest realne życie, ale wierzę, że to jaką była na scenie wynikało w dużej mierze z tego, jaką była osobą poza sceną. Dlatego jestem przekonany, że Ona nie czuła się w ostatniej chwili przegraną, ale że jak mówił Jan Kaczkowski: żyła na pełnej petardzie do samego końca.
Rak to nie jest żadna bitwa, to choroba, która czasem kończy się śmiercią, ale śmierć nie jest przegraną. Kiedy tak mówimy i piszemy, to mimowolnie, jakbyśmy mówili: cały ten etap życia człowieka chorego był porażką. Nie był. W tym czasie chorzy i ich rodziny, bardzo często przeżywają piękne chwile, relacje się zacieśniają, leczą się stare rany, rozmawia się o sprawach ważnych, czasem przez całe życie odkładanych. To dla wielu chorych i ich rodzin jest czas zwycięstwa, a nie przegranej, odwleczonej w czasie.
Pani Joanna zarażała świat radością, nie mówmy, że Ona cokolwiek przegrała. Ona wygrała.
G. Kramer SJ: Joanna Kołaczkowska nie „przegrała z rakiem”
