„A jeśliby was gdzieś nie chciano przyjąć i nie dano posłuchu słowom waszym, wychodząc z takiego domu albo miasta, strząśnijcie proch z nóg waszych!” (Mt 10, 14).
Właściwie w ewangelizacji chodzi najpierw o jedno: o wysłuchanie. Nie o robienie czegoś, ale o otwarcie uszu. Apostołowie mają słowem, znakami i postawą głosić, że zbliżyło się królestwo niebieskie. Nie moralizować, a ogłaszać dobrą nowinę, że Bóg zbliżył się do wszystkich. Mają to potwierdzać znaki uwalniające ludzi od tego, czego nie powinno być na tym świecie i w ich życiu: choroby, opętania, śmierć, trąd. A nade wszystko sposób, w jaki to mają czynić, czyli za darmo. Interesujące. To się nigdy nie zmieni. Bóg się zbliża, uwalnia i obdarowuje zawsze za darmo. Bez zasług w naszym rozumieniu.
Co ciekawe, Jezus wyraźnie mówi, żeby nie iść do każdego domu, gdzie popadnie, nie być nachalnym i namolnym, wciskać się do czyjegoś domu, bo przecież wszystkim trzeba głosić Słowo Boże. Nie. Mają się najpierw wywiedzieć, kto jest godny. Do końca nie wiadomo, o co chodzi z tym byciem godnym. Czy o właściwe postępowanie? O życie przykładne? Być może. Na pewno o to, że istnieje nadzieja, że w ogóle otworzy dom, przyjmie i wysłucha. Dlaczego nie do wszystkich? Bo pewnie lepiej będzie, gdy przekonany sąsiad lub krewny opowie o tym, co usłyszał, zobaczył, doświadczył (na przykład uzdrowienia jakiegoś chorego w domu) niż całkowicie obcy. Ale to moje przypuszczenie.
W każdym razie Jezus wyraźnie zakłada, że nawet jeśli spełni się te wszystkie warunki: głoszenie dobrej nowiny, znaki i darmowość to i tak może się zdarzyć, że ktoś (dom albo i całe miasto) nie przyjmą apostołów i nie będą słuchać. Nie, bo nie. Tutaj się okazuje, że chrześcijaństwo, czy bardziej chrzest udzielany odgórnie wszystkim jak leci wcale nie jest po myśli Jezusa. Bardziej po myśli władzy, która chce, aby wszyscy byli tacy sami, bez względu na to, czy tego chcą czy nie.
A co wtedy, gdy jeden albo wszystkie z tych warunków nie zostaną spełnione? Nie głosi się Dobrej Nowiny, to znaczy, wszystko na odwrót: że to ludzie najpierw muszą się zbliżyć do Boga, to może on łaskawie się jakoś zwróci ku nim, gdy nie ma żadnych znaków uwalniających od zła i gdy głoszący zamiast błyszczeć ubóstwem błyszczy bogactwem?
Czy można się wtedy dziwić, że ludzie nie chcą wtedy słuchać, skoro mogą nie chcieć nawet wówczas, gdy wszystko jest robione tak jak chce Jezus?