Jezus mu rzekł: „A zatem synowie są wolni. Żebyśmy jednak nie dali im powodu do zgorszenia, idź nad jezioro i zarzuć wędkę” (Mt 17, 26-27).

O czym jest ten cały fragment z rybą, która w cudowny sposób ma w pyszczku monetę? Na pierwszy rzut oka wygląda to trochę jak opowieść z apokryfów, gdzie Jezus „wyczarowywał” różne rzeczy, bo miał taką moc. I rzeczywiście jest to jedyny w Ewangeliach tego typu cud. Jezus czarodziejem nie był. Jeśli czynił cuda to często wymagał zaangażowania człowieka. Trzeba było odwalić kamień od grobu, gdy udał się do zmarłego Łazarza. To mieściło się w granicach ludzkich możliwości. Tutaj w sumie Jezus mógł kazać Judaszowi dać dwa denary – chodziło o dwie dniówki – podatek na utrzymanie świątyni. Ale wysyła Piotra rybaka nad jezioro i każe zarzucić wędkę. Oczywiście, zarówno miejsce, czyli jezioro jak i sama ryba mają wymiar symboliczny.

Ale ważniejszy jest kontekst tego zdarzenia i to, co Jezus mówi. Najpierw kolejny raz zapowiada swoją śmierć i zmartwychwstanie, potem jest dzisiejsza Ewangelia, a następny rozdział 18. poświęcony jest nowej wspólnocie, którą dzięki Chrystusowi tworzą chrześcijanie. Jest tam mowa o gorszeniu maluczkich, o zagubionej owcy, która odpada także na skutek działań poszczególnych członków wspólnoty. Ta nowa wspólnota to nowa świątynia, żywa, dynamiczne i paradoksalna, bo jest w niej miejsce na świętość i grzech, dobry przykład i zgorszenie.

Dzięki Chrystusowi stajemy się wolni. Jezus mógłby nie płacić podatku świątynnego, ale jednak płaci. Dlaczego? By nie gorszyć innych. Są bracia i siostry we wspólnocie, dla których wydawałoby się to złe, chociaż niepłacenie podatku jest jak najbardziej słuszne. I to jest bardzo ciekawe i ważne moralne ograniczenie naszej wolności. Nie robię czegoś słusznego i dobrego, aby nie zachwiać wiarę bliźniego. Wolność polega tutaj na władzy ograniczania siebie przez wzgląd na braci i siostry, którzy jeszcze nie są gotowi na takie rozstrzygnięcie.

Dokładnie o tym samym pisze w swoich listach św. Paweł. W Liście do Rzymian (14 rozdział). Pisze tam, aby uszanować to, iż jeden dla Pana je tylko jarzyny, a drugi je także mięso. Jeden świętuje ten dzień, a drugi inny. We wspólnocie są różnice w sprawach drugorzędnych. Jeśli ktoś uważa, że może jeść mięso, nawet z ofiar składanych bożkom, których nie ma, ale jego brat nie tknie takiego mięsa, bo całe życie tego nie robił i może już tego nie zmieni, to wtedy nie powinno się jeść tego mięsa. Ze względu na brata. Okazuje się, że często mamy z tym ogromny problem, bo czujemy, że ktoś „podważa” nasze przekonania. Myślę, że większość kłótni i podziałów, także w Kościele bierze się z tego powodu.

W Kościele jest możliwa i nawet potrzebna taka różnorodność. Niektórzy chcieliby takiej unifikacji we wszystkim. To niemożliwe. Jesteśmy na różnym etapie, z różnych środowisk, z różną wrażliwością. Jeśli ktoś chce przyjmować komunię św. do ust i na klęcząco, niech tak czyni. A ktoś inny chce na rękę i na stojąco niech tak czyni. Ale jak to pogodzić w jednej wspólnocie? Czy komunia święta na rękę odpowiada niepłaceniu podatku, a komunia św. bezpośrednio do ust płaceniu podatku, chociaż niepłacenie jest słuszne i dobre samo w sobie? Kto tu do kogo ma się dostosować? Czasem jest to bardzo trudne.

I ciekawe, że Jezus nie mówi tutaj o gorszeniu czymś złym samym w sobie, ale słuszne niepłacenie podatku na rzecz świątyni staje się złe, jeśli gorszy brata. Czy ta sama zasada obowiązuje, gdy ktoś ma rację, widzi prawdę, ale przekazuje ją bez miłości, z agresją, z poczuciem wyższości? Myślę, że tak. Cóż z tego, że komuś wygarnę prawdę, jeśli zabraknie w tym miłości. I tak zostanie ona odrzucona. Adresaci Ewangelii według św. Mateusza są pochodzenia żydowskiego, ukształtowani przez Prawo. Św. Paweł pisze, że miłość bliźniego jest wypełnieniem Prawa. Mamy kierować się miłością, nie samymi przepisami i prawami, nawet jeśli rzeczywiście w czymś mamy rację i jesteśmy „bardziej zaawansowani”.