Czytając artykuł pt. „Czy chrześcijanin może praktykować zen?”, poczułem się wezwany do tablicy. Dlaczego? Bo należę do grupy osób, o której Mateusz, mój współbrat i autor tego artykułu, wspomniał: „Dla wielu chrześcijan na świecie spotkanie z zen umocniło ich relację z Chrystusem”. Sprecyzuję.
Mnie osobiście spotkanie z zen zainspirowało do szukania prawdziwej, głębokiej duchowości, w momencie, gdy Kościół katolicki zbytnio mnie nie obchodził. Moim pierwszym „mistrzem duchowym” był Anthony de Mello SJ, dzięki niemu zainteresowałem się bardziej duchowością chrześcijańską, zacząłem żyć w Kościele i w końcu zostałem jezuitą.
W trakcie swojego jezuickiego życia dwa razy na poważnie opierałem swoje życie duchowe na tzw. Modlitwie Jezusowej (www.modlitwa-jezusowa.pl), która jest modlitwą prostą, połączoną z oddechem (odsyłam do publikacji śp. Jacka Bolewskiego SJ oraz Franza Jalicsa SJ). Domyślam się, że każdy, kto otarł się o taką modlitwę, równocześnie otarł się o debatę nt. medytacji chrześcijańskiej (www.wccm.pl) i relacji pomiędzy duchowością chrześcijańską a duchowością Wschodu. Myślę, że to doświadczenie uzasadnia zabranie przeze mnie głosu.
Jeszcze zanim odniosę się do tekstu Mateusza, jedna rzecz. Przeczytałem jeszcze raz powyższy akapit i zastanawiam się, jak zostanie on odebrany. Przyznam, że doświadczenie Modlitwy Jezusowej przypomina chodzenie po polu minowym, z ciągłym kluczeniem między skupianiem na sobie a skupianiem na Bogu. To samo jednak odnosi się do każdej innej modlitwy. Natomiast publikowanie tekstu na ten temat jest chyba arcy-polem-minowym. Spróbuję więc tak oznaczyć teren, by jak najmniejsza liczba z nas wpadła na minę niezrozumienia i złości. Tym samym, tylko dla jasności, dodam, że „Modlitwa Jezusowa”, „medytacja chrześcijańska”, „medytacja Wschodu”, „zen” to nie są te same rzeczy.
W tym artykule chcę ogólnie podzielić się swoimi myślami na temat chrześcijańskich i wschodnich praktyk duchowych. Nie wszystkie z tych uwag odnoszą się do artykułu Mateusza. Zacznę więc od odpowiedzi Współbratu, a potem przejdę do swoich spostrzeżeń. Autor otworzył taki temat: „W chrześcijańskim sposobie życia najważniejsze jest naśladowanie Jezusa, które jest jednocześnie poszukiwaniem prawdy, bo przecież On sam siebie nazwał Prawdą. Jeżeli jakaś praktyka nie jest bałwochwalstwem, a więcej, w ogóle nie porusza tematu istnienia-nieistnienia Boga, czy jeśli zostanie użyta do szukania prawdy, może być użyteczna dla chrześcijanina? Czy może stać się ubogaceniem naszych wysiłków w poszukiwaniu Boga?”. Sama logiczna analiza argumentu daje negatywną odpowiedź na zadane po nim pytanie.
Rozrysuję sytuację bardziej abstrakcyjnie. Weźmy dowolne cztery różne religie A, B, C, D, które poszukują Boga, korzystając z różnych praktyk A’, B’, C’, D’. Wszystkie metody są faktycznie równowartościowe o tyle, o ile Bóg nie jest odnaleziony, tzn. o ile żadna z tych praktyk nie odniosła sukcesu. Problem polega na tym, że Bóg wybrał religię A i w niej objawił się, jaki jest. Czyli wcielił się jako Jezus Chrystus i objawił nam Ojca. Jeżeli jesteśmy chrześcijanami, to właśnie w to wierzymy. W jakim więc celu miałbym używać praktyk B’, C’, D’, skoro praktyka A’ jest sprawdzona i skuteczna? Innymi słowy: Jezus, Bóg, powiedział „Ja jestem Prawdą”, jak autor przywołał w pierwszym cytowanym powyżej zdaniu.
Skoro Jezus jest Prawdą, a ja chcę poznać Prawdę, to myślę tylko o Jezusie, robię wszystko, żeby Go poznać, skupiam się na Nim i zostawiam wszystko inne. OK, ktoś powie, że Jezusa poznać można na wiele sposobów. Natomiast Jezus jest też dla nas wzorem poznawania Prawdy, czyli pokazuje nam, w jaki sposób poznać Prawdę. Bo przecież po to Bóg stał się człowiekiem (między innymi), żeby pokazać człowiekowi, w jaki sposób szukać Boga, dać wzór człowiekowi w relacji z Bogiem. Z tego wynika, że zen do poznania Prawdy nie jest potrzebny. Użyję dużego uproszczenia: to jest trochę tak, jakby jechać do Chin, by tam kupić i zjeść jabłko importowane z Polski.
Odwołam się jeszcze do fragmentu z KKK, który mówi o rozgraniczeniu metody i treści. Nie zgodzę się z łagodnym stwierdzeniem, że praktyka zen nie ma żadnej treści, więc jest OK. Jak najbardziej ma treść, a jej treścią jest „brak treści”. Wrócę do powyższego: jeżeli wierzę, że Jezus jest Prawdą i zakładam, że chcę poznać Prawdę, to cała moja modlitwa i każde ćwiczenie duchowe są wypełnione Jezusem! Nie pustką. Wczoraj na blogu Krzysztofa Pałysa OP przeczytałem bardzo ujmującą odpowiedź Joachima Badeniego OP na pytanie o to, jak się modli: „Nie wiem. Patrzę na Najświętszy Sakrament, patrzę na krzyż. On jest. Ja jestem”. Najgłębsze chrześcijańskie doświadczenie Prawdy nie jest pustką.
Autor przytacza też jeden argument, który pojawia się bardzo często w takich dysputach. „Nie jest to modlitwa, ale coś, co może modlitwie pomóc”. Nie jest to modlitwa, czyli jest to praktyka odłączona od tła religijno-filozoficznego. Jeżeli tak, to w takim razie to nie jest „zen”. Nie można nazwać praktyki mianem „zen”, jeżeli nie nawiązuje ona do kontekstu religijno-filozoficznego, któremu służy. Zgodnie z tym rozumieniem to nie jest praktyka zen, tylko „siedzenie z wyprostowanym kręgosłupem i skoncentrowanie na oddechu”, mocno więc upraszczając ten artykuł nosiłby tytuł: „Czy chrześcijanin może siedzieć z wyprostowanym kręgosłupem i koncentrować się na oddechu?”.
Ha! Pewnie, że może! I faktycznie to może mu pomóc wyciszyć się i wejść w spotkanie z Jezusem. Ale to nie jest zen. To tak, jakby ktoś powiedział, że praktyką chrześcijańską jest „liczenie koralików dłonią i odmawianie Zdrowaś Mario przy każdym z nich”. Ba! Co więcej twierdziłby, że to jest droga do poznania Prawdy! Nie da się zrozumieć Różańca bez całego kontekstu chrześcijańskiego. Różaniec ma swoje konkretne miejsce w chrześcijańskim procesie poznawania Prawdy. Praktyki zen mają swoje określone miejsce w ich procesie poznawania Prawdy, określonym bardzo wyraźnie przez tło religijno-filozoficzne.
Prosty przykład z innej dziedziny. Pasjonuję się rycerstwem i europejską sztuką walki mieczem. Często ludzie pytają mnie, który miecz jest skuteczniejszy: XV-wieczny europejski czy samurajski? Odpowiadam wtedy, że tego nie da się jednoznacznie stwierdzić. Miecz to tylko jedno narzędzie, które jest częścią większej całości: musi być dopasowany do uzbrojenie wojownika, stylu walki, w jakim się szkolił, taktycznych rozwiązań działań całych oddziałów. Potężne tarcze starożytnych Greków lub Rzymian były mało poręczne i stanowiły duży ciężar w walce indywidualnej. Kawał ciężkiego złomu. Ale okazały się genialnym rozwiązaniem zbrojeniowym przez dopasowanie do taktyki walki zespołowej, choćby w formacji „żółw” czy „ściana tarcz”. Nie można oderwać „praktyki zen” od kontekstu religijno-filozoficznego. To jest jedna całość.
Odpowiedź na artykuł Mateusza zabrała mi trochę miejsca, więc dodatkowe spostrzeżenia na temat praktyk chrześcijańskich i wschodnich opiszę w innym miejscu.