Niedziela Męki Pańskiej (Mk 14, 1 – 15, 47)
W Niedzielę Męki Pańskiej kontemplujemy miłość Boga do człowieka objawioną w krzyżu Syna Bożego. Księga Powtórzonego Prawa stwierdza: Przeklęty każdy, którego powieszono na drzewie (Pwt 21, 23). Dla nas jednak Jezus na krzyżu nie jest „przekleństwem”. Krzyż jest nie tylko formą cierpienia i upokorzenia. Krzyż odsłania chwałę i miłość Boga.
Krzyż objawia prawdziwe oblicze Boga. W męce i śmierci Jezusa widzimy Boga wydanego ludziom, Boga słabego, bezbronnego, traktowanego jak przestępca, wydrwionego, upokorzonego; Boga, który nie stawia oporu. Wszyscy mogą Go uderzyć, znieważyć, ośmieszyć… Faryzeusze i uczeni w Piśmie, Piłat i Herod, żołnierze rzymscy i przechodnie pod krzyżem, słudzy świątynni i my…
Wszechmoc Boża wydaje się na poniżenie, odrzuca drogę mocy, potęgi, cudu. Jezus nie niszczy wrogów, nie schodzi z krzyża. Nie zbawia świata w sposób spektakularny, ale w cierpieniu, cierpliwości i pokorze. Bóstwo jakby się ukrywa, pisze św. Ignacy z Loyoli, a cierpi człowieczeństwo.
Tego aspektu krzyża nie zrozumiała religijna elita żydowska ani podatny na manipulacje tłum. Zrozumieli natomiast ci, którzy byli najbliżej cierpiącego Jezusa: Maryja i Jan, kobiety, dobry łotr, Szymon z Cyreny, setnik rzymski…
Adorujemy dziś krzyż Jezusa. Idziemy z Nim Jego Drogą Krzyżową, pytamy o jej sens. Próbujemy także na nowo odkryć w sobie ucznia, który idzie za Jezusem i z Nim dźwiga krzyż.
Jakim uczniem jestem na Drodze Krzyżowej Jezusa?
Może jestem jak Szymon Cyrenejczyk. Przymuszony pomagam dźwigać Jezusowi krzyż. Ale czy to ja znalazłem się na Jego drodze, czy też Boża Opatrzność posłała Go na moją drogę? Czy jestem tylko tym, który pomaga, czy też tym, który otrzymuje? Czy ja niosę krzyż Jezusa, czy odwrotnie – On mój?
Może jestem Weroniką. Podchodzę, by otrzeć Jego rany. Ale czy to ja ocieram rany Jezusa, czy Jezus moje? Czy to nie w Jego ranach jest moje uzdrowienie?
Może jestem jak kobiety współczujące. Pocieszam, płaczę i współczuję. Inaczej nie potrafię wyrazić mojej solidarności i miłości. Ale czy to nie ja bardziej potrzebuje Jego pociechy i współczucia? Czy to nie On cały w bólu i cierpieniu, zamiast myśleć o sobie, przynosi mi pociechę?
Może jak Maryja, stoję w miłości. Trwam w milczeniu na Drodze Krzyżowej i pod krzyżem. Kto jednak bardziej potrzebuje miłości. Czy On – mojej? Czy ja Jego?
A może stoję obojętny, niewzruszony. Może wydaje mi się, że to tylko historia bez większego wpływu na losy świata i moje? Czy pozostanę nadal widzem, obojętnym przechodniem? Czy będę miał odwagę podejść blisko, dotknąć drzewa krzyża, spojrzeć w twarz Jezusa i wyczytać z Niej nieskończoną miłość Boga do mnie?
fot. Pixabay