Słysząc: „Będziesz się bał Pana Boga twego…”, na ogół reagujemy odruchem niechęci, odczuciem, że to wezwanie nie do nas jest skierowane, że chodzi tu o jakąś pogańską albo starotestamentalną religijność, bo nasz Bóg jest przecież miłosierny i kocha wszystkich i zawsze i w ogóle jest tak dobry, że powinniśmy się bać jedynie tego, aby żaden lęk przed Nim w naszej duszy się nie pojawił.
W ten sposób jednak praktycznie eliminujemy Boga z naszego życia, przypominając sobie o Nim na ogół tylko przy niektórych okazjach, jako miłą tradycję, bo tę niemiłą, związaną z krzyżem, najczęściej wolimy wtedy omijać.
Zakłamujemy jednak w ten sposób Prawdę i sami sobie wyrządzamy w ten sposób szkodę, spłycając zarówno nasze życie osobiste, jak i to wspólnotowe, naszą kulturę, a więc wszystko: nasze szkolnictwo, sądownictwo, politykę, rozrywki, życie towarzyskie, rodzinne.
Wierzymy, że prawdziwa religijność to miłość Boga „z całego serca, całej duszy i wszystkich sił”, tylko, że jednocześnie zauważamy i to może budzić nasze wątpliwości, że mówiąc o Bożym przykazaniu, mówimy o posłuszeństwie jakie jesteśmy winni wobec Jego słowa, a wiec i obawie w wypadku gdybyśmy Go nie posłuchali.
Nie pozbędziemy się tej wątpliwości, jeżeli nie odkryjemy prostej prawdy, że strach w pewnych określonych okolicznościach jest czymś normalnym i nawet pożądanym, zupełnie jak ból, który alarmuje człowieka, że należy szukać ratunku, bo cos mu dolega, cos co jest dla niego zagrożeniem. Przykazanie Boże nie zmusza do niczego człowieka, ale go zachęca do pójścia drogą która pozwoli mu spełnić jego aspiracje życiowe, a zatem jest wyborem sensownym i dobrym, zgodnym z jego poczuciem wolności, bo odpowiadającym na jego najgłębsze pragnienie, czyli pragnienie szczęścia.
Wiąże się ono z miłością, bez której szczęście nie jest możliwe do osiągnięcia. Jeżeli prezentowana jest ona jako Boży nakaz, to należy go rozumieć jako apel, a nawet cos więcej, jako wołanie miłości Bożej, która kocha człowieka i tęskni za jego wzajemnością. Przez ten „nakaz” Bóg chce wyprowadzić z grzesznego uśpienia duszę ludzką, chcąc aby odpowiedziała na Jego wezwanie i odnalazła w ten sposób swoją własną godność.
Nie wystarczy oczywiście samo tylko słuchanie słów o miłości i kiwnięcie głowa na znak aprobaty dla ich treści, ale chodzi o to by pójść dalej, aby się życiowo zaangażować i w ten sposób zaświadczyć o autentyczności swojego wyboru. Tylko w ten sposób nabierze ona realnego sensu i da to człowiekowi głębsze poczucie jego własnej godności.
Nie chodzi bynajmniej o same tylko emocje, chociaż są one ważne, ale o włączenie się w praktyczny wymiar misterium Bożej łaski, którym jest mistyczne ciało Kościoła, który obok wymiaru charyzmatycznego, posiada również wymiar sakramentalny. Nie o biurokrację bynajmniej tutaj chodzi, ani o utrzymanie władzy, ale o zmaterializowanie się w nas szansy świętości, czyli mistycznej więzi z Bogiem.
Autentyczne świadectwo świętości nie polega na żonglowaniu słowami, ani też nie jest formą uprawiania duchowego ekshibicjonizmu, ale jest manifestacją żywej, namacalnej prawdy o miłości Boga i człowieka, wcielonej w konkretne realia życiowe konkretnej osoby. Na tym właśnie polega najbardziej autentyczna forma ewangelizacji (Mt 5,1-12a).
Photo by Gilmer Diaz Estela from Pexels