Via Dolorosa (łac. „Droga cierpienia”) to ulica w starej części Jerozolimy (obecnie Dzielnicy Muzułmańskiej), którą przemierzył Jezus przed swą śmiercią, dźwigając krzyż na Golgotę. Dzisiaj trudno z całą dokładnością odtworzyć jej miejsce i przebieg, gdyż Jerozolima była kilkakrotnie niszczona i odbudowywana. Zatarł się bieg ulic z I wieku; wytyczano nowe, zwłaszcza po powstaniu żydowskim (132-135), gdy miasto odbudowano jako Aelia Capitolina. Swój obecny kształt Via Dolorosa uzyskała w XVIII wieku; jest oznaczona dziewięcioma stacjami, pięć pozostałych mieści się w Bazylice Grobu Świętego. Nie odpowiada dokładnie rzeczywistości historycznej, ma raczej charakter modlitewno-pokutny.
Moją Via Dolorosa rozpoczynam od stacji drugiej. Stacja pierwsza znajduje się bowiem na terenie dzisiejszej szkoły Omara. W czasach Jezusa mieściła się tu twierdza Antonia, która stanowiła siedzibę wojsk rzymskich stacjonujących w Jerozolimie. Antonia była jednocześnie rezydencją rzymskiego prokuratora podczas jego pobytu w Świętym Mieście. Stacja skazania Jezusa na śmierć sytuowana jest na dziedzińcu szkoły.
Zastanawiam się nad tragedią Piłata. Według zapisków ewangelistów rzymski namiestnik miał szczere pragnienie uwolnienia Jezusa. W czasie przesłuchania dostrzegł Jego niewinność. A jednak nie miał odwagi, by Go uwolnić. Sądził, że ma zbyt wiele do stracenia. Dlatego umył ręce jako znak własnej niewinności i skazał Niewinnego na śmierć. Zebrany tłum wziął na siebie odpowiedzialność za wyrok i jego konsekwencje: „Krew Jego na nas i na dzieci nasze” (Mt 27, 25).
Drugą stację Via Dolorosa upamiętniają dwie kaplice: Biczowania i Skazania na Śmierć. Kaplice mieszczą się w obrębie klasztoru franciszkanów częściowo nad starożytną kamienną posadzką, zwaną Lithostrotos. Pierwsza z kaplic została zbudowana w roku 1838 na miejscu kaplicy średniowiecznej. Wystrój wnętrza pochodzi z XX wieku. Moją uwagę przykuwają witraże przedstawiające sceny biczowania, Piłata umywającego ręce oraz triumfującego Barabasza. Uwagę przyciąga ponadto sklepienie pokryte mozaiką przedstawiającą koronę cierniową na złotym tle. Wśród splotów cierniowych prześwitują niewielkie okienka w kształcie kwiatów, dając wrażenie kwitnącej korony. Zastanawiam się nad sensem tej mozaiki i przychodzi mi na myśl tylko jeden: cierpienie Jezusa przynosi wspaniały owoc – kwiat zbawienia.
Kaplica Skazania na śmierć została odbudowana na średniowiecznych pozostałościach w 1904 roku. Pod względem architektonicznym zachowuje plan bizantyjski. Na witrażach przedstawiono aniołów trzymających narzędzia męki, Piłata umywającego ręce oraz włożenie krzyża na barki Jezusa. Znajdujący się w środku rzymski pawiment uchodzi za fragment dziedzińca Lithostrotos. Można na nim dostrzec kamienie z rowkami zapobiegającymi poślizgnięciu się koni czy rysunki geometryczne służące rzymskim żołnierzom do gier i zabaw. W tym miejscu włożono krzyż na ramiona Jezusa. Biorę również swój mały krzyż i podążam Via Dolorosa, rozważając cierpienie Jezusa, Jego spotkania z ludźmi i słowa wypowiedziane na Drodze Krzyżowej.
Trzecia i czwarta stacja znajdują się na terenie patriarchatu ormiańskiego. Mają one dla nas, Polaków, szczególne znaczenie, gdyż zostały ufundowane z inicjatywy księdza Stefana Pietruszki-Jabłonowskiego, między innymi przez żołnierzy polskich stacjonujących w Ziemi Świętej w czasie drugiej wojny światowej.
Przed wejściem do kaplicy upamiętniającej trzecią stację znajduje się relief przedstawiający Jezusa upadającego pod ciężarem krzyża. Natomiast wewnątrz marmurowa rzeźba Jezusa upadającego pod krzyżem dłuta Tadeusza Zielińskiego. W kaplicy zaprojektowano trzy kopuły. Dwie poświęcone są Polakom; w kopule nad wejściem przedstawiono Drogę Krzyżową Polaków, zaś w kopule środkowej – naszego orła. Zatrzymuję się na chwilę kontemplacji obrazu widniejącego nad rzeźbą upadającego pod krzyżem Jezusa. Przedstawia aniołów. Pochyleni, trwają w pokornej czci, adoracji, zadziwieniu. Jak to możliwe, że Boży Syn, Pan, Stwórca nieba i ziemi tak bardzo się upokorzył i przyjął tak haniebną śmierć? To samo pytanie stawia sobie ludzkość wszechczasów. Stawiam również ja.
Większość kolejnych stacji Via Dolorosa oznaczono tablicami zawierającymi cytaty biblijne. Bruk w tym miejscach został wyłożony w sposób wachlarzowaty. Nad wejściem na dziedziniec czwartej stacji znajduje się rzeźba przedstawiająca spotkanie Jezusa z Matką na Via Dolorosa. Z kolei na dziedzińcu ormiańskim wznosi się kościół Najświętszej Marii Panny Spasmos, upamiętniający to spotkanie. Nazwa wywodzi się ze zniekształcenia greckiego słowa aspasmos, czyli „pozdrowienie, spotkanie”. Kościół wznosi się na ruinach wcześniejszych, z okresu bizantyjskiego i epoki krucjat. Jest to więc bardzo starożytna i wiarygodna tradycja. Z kolei kaplica czwartej stacji, do której udaję się, mijając ormiańskie sklepy z dewocjonaliami, zawiera dwa polskie elementy. Pierwszym jest rzeźba przedstawiająca spotkanie Jezusa z Matką dłuta Tadeusza Zielińskiego, zaś drugim monstrancja wykonana przez gdańskiego artystę Mariusza Drapikowskiego. Dzieło to nazwane „Niebiańską Jerozolimą” znajduje się w kaplicy adoracyjnej, w której trwa nieustanna modlitwa o pokój. Zatrzymuję się na chwilę modlitwy. Spoglądam na wyrzeźbione oblicza Syna i Matki i próbuję wczuć się w ich uczucia – cierpienie i miłość. Te dwa kochające serca nie były nigdy bardziej złączone w boleśniejszej kontemplacji. Serce Maryi było blisko serca Jezusa. Ale nigdy mocniej niż tu i pod krzyżem nie zostało przeszyte bólem.
Od tego miejsca droga wije się dość stromo i przebiega ulicą handlową. Wokół mnie tłoczno; pielgrzymi, turyści, sprzedawcy, modlący się i przekrzykujący handlarze, próbujący wcisnąć różne (nieraz) tandetne pamiątki, nie zważający na pragnących wyciszenia pielgrzymów. Wyobrażam sobie, że w czasach Jezusa nie było inaczej. Tylko że On szedł całkowicie wyczerpany fizycznym i psychicznym cierpieniem. Ja podążam Jego śladami wygodnie, komfortowo.
Piątą stację wskazuje mała współczesna kaplica franciszkańska, położona niedaleko od kościoła Spasmos. Zatrzymuję się chwilę przy współczesnej rzeźbie przedstawiającej Szymona, podnoszącego krzyż Jezusa. Szymon Cyrenejczyk został przymuszony przez Rzymian i doświadczył przez to pozornej straty. Jako „nieczysty” nie mógł spożywać Paschy. W rzeczywistości jednak bardzo wiele otrzymał. Niedługi czas, w którym dźwigał krzyż Jezusa, odmienił na zawsze jego życie. A jego rodzina należała do grona pierwszych chrześcijan (por. Rz 16, 13). Przy piątej stacji myślę również o współczesnych Cyrenejczykach. Są nimi wszyscy ludzie dobrej woli, którzy przyczyniają się do usuwania zła i cierpienia świata, wspomagają cierpliwie innych w ich drodze krzyża, często cisi, pokorni, bezimienni, bezinteresowni i miłosierni. Jak ludzie błogosławieństw. Czy należę do nich?
Z tymi myślami zbliżam się do stacji szóstej. Należy ona do Małych Sióstr Jezusa. Została wzniesiona na starożytnych pozostałościach klasztoru świętych Kosmy i Damiana (VI wiek). W tym miejscu tradycja wspomina jedną kobietę, której imię pozostało w pamięci potomnych. To Weronika. Według pobożności ludowej była matroną z Jerozolimy. Jej dom znajdował się w pobliżu drogi krzyżowej, którą przemierzał Jezus. Widok Jezusa cierpiącego, osłabionego i upadającego pod ciężarem krzyża tak bardzo ją wzruszył, że przecisnęła się przez tłum i żołnierzy i białą chustą otarła Jego skrwawioną i zlaną potem twarz. Jej miłosierny czyn został wynagrodzony. Na chuście, którą otarła twarz Skazańca, otrzymała odbicie Jego bolesnego oblicza. Tradycja utożsamia ją ze „Świętym Obliczem”, relikwią przechowywaną we włoskim sanktuarium Manoppello. Zatrzymuję się dłużej przy ikonie przedstawiającej twarz Jezusa, by chwilę pomedytować. Dzisiejszy często zagubiony świat potrzebuje wzorców miłosiernej i bezinteresownej miłości. Myślę, że Weronika jest najpiękniejszym wzorem dla współczesnych kobiet, pragnących prawdziwie kochać. I nie tylko dla kobiet.
Siódma stacja Via Dolorosa upamiętnia drugi upadek Jezusa. Tradycja odnotowuje go przy bramie miejskiej, w miejscu, w którym bolesny pochód opuszczał Jerozolimę, zmierzając w kierunku Golgoty. W miejscu tym był wywieszony wyrok śmierci. Starożytna tradycja chrześcijańska nazwała je „Bramą wyroku”. Dziś upamiętnia je obszerna kaplica franciszkańska, zbudowana na skrzyżowaniu czterech ulic, z których jedna stanowiła kiedyś część rzymskiego cardo maximus w Aelia Capitolina. W kaplicy znajduje się kolumna należąca do rzymskiej cardo. Zatrzymuję się przez chwilę przy współczesnej rzeźbie przedstawiającej Jezusa przygniecionego krzyżem, by pomyśleć o ludzkich upadkach. Nie jest łatwo iść pod górę, niosąc krzyż. Taka droga musi być naznaczona upadkami. Ale nie one są najistotniejsze. Ważne jest, by powstawać i kontynuować bieg swego życia. Uczyć się wyciągać wnioski ze swoich upadków. Pytać o ich sens.
Na Via Dolorosa mieszczą się jeszcze dwie stacje bolesnej drogi, którą przebył Jezus. Ósmą stację wskazuje kamień z łacińskim krzyżem i napisem „Jezus Chrystus zwyciężył”. Stację umiejscowiono przy murze greckiego klasztoru świętego Karalambosa. Tradycja wskazuje, że w okresie Drugiej Świątyni miała się ona znajdować poza murami miasta. Stacja upamiętnia współczujące kobiety, które wspierały Jezusa miłosierdziem i płaczem. Ich płacz był kobiecą formą protestu wobec ludzkiej niesprawiedliwości i zła. Nie godzą się na cierpienie, które jest skutkiem zatracenia ludzkiej godności zadających ból i dominacji ciemnej strony człowieka. Jezus odpowiadając na ich życzliwość i współczucie, zachęca je, by płakały nad sobą i swoim potomstwem, nad konsekwencjami ludzkiego zła, które nieuchronnie prowadzi do zagłady. Jezus pocieszany w rzeczywistości sam jest pocieszycielem.
Dziewiąta stacja znajduje się przy wejściu do klasztoru koptyjskiego świętego Antoniego, na tyłach Bazyliki Grobu Pańskiego. Oznacza ją wmurowana w ścianę rzymska kolumna. Tuż obok znajduje się pułap Bazyliki Świętego Grobu, przypominający, że Jezus upadł po raz trzeci, oglądając miejsce ukrzyżowania. W symbolice biblijnej trójka oznacza pełnię, doskonałość. Zastanawiam się, jakie cierpienie powaliło Jezusa ponownie na ziemię. W tym miejscu jest prawie u celu. Widzi już miejsce swej kaźni i w (wyobraźni) czekające Go cierpienia; za chwilę doświadczy śmierci i wstrząsu związanego z okrutną formą okrucieństwa, zła, niesprawiedliwości. Ogrom czekającego Go cierpienia sprawia, że ciężar wydaje się nie do uniesienia. Pada na ziemię. Teraz jest najbliżej niej. Być może chciałby tak pozostać na zawsze. Ale trzeba wstać i iść dalej. To jeszcze nie koniec.
Ja również idę dalej do kolejnych pięciu stacji, które znajdują się w obrębie Bazyliki Grobu Pańskiego. Po drodze mijam zabudowania etiopskie. Jest to jedna z najbardziej niezwykłych budowli Świętego Miasta. Klasztor przypomina wyglądem afrykańską wioskę z lepiankami, zaś kaplica umieszczona została na dachu bazyliki. Materiał budowlany stanowi muł i woda z Doliny Cedronu. Znajduję się nad grobem Jezusa, a mam wrażenie, jakbym był w ubogiej dzielnicy jakiegoś miasta. Życie kwitnie. Mnisi siedzą i medytują, jakaś staruszka rozwiesza na sznurkach bieliznę… „Milczenie, skupienie i niesłychane dostojeństwo tych wysokich smukłych mężczyzn wywołuje atmosferę kontemplacji” (J. Murphy-O’Connor). Idę drogą Jezusa, ale podziwiam również pomysłowość i wiarę ludzi, którzy na przestrzeni wieków w tak różnorodny sposób czcili (i nadal czczą) to święte miejsce.
Po długim oczekiwaniu wstępuję wreszcie na Golgotę. Mój modlitewny pobyt rozpoczynam od kaplicy łacińskiej. Została ona ozdobiona współczesnymi mozaikami, nawiązującymi do ukrzyżowania. Jedynie medalion na sklepieniu, który przedstawia scenę wniebowstąpienia Jezusa, pochodzi z XII wieku. Obok ukrzyżowania i niewiast kontemplujących z bólem Ukrzyżowanego znajduje się mozaika z ofiarą Izaaka, „figury Jezusa”. Ołtarz z posrebrzanego brązu pochodzi z 1588 roku z Florencji. Po jego lewej stronie przylega do ściany miniaturowy ołtarz Matki Boskiej Bolesnej. Zdobi go drewniana statua Maryi z sercem przebitym mieczem. Figura pochodzi z XVI wieku, na Kalwarię przywędrowała z Lizbony w 1778 roku.
Wpatruję się w oblicze Maryi przepełnione bólem. Maryja jest symbolem wszystkich cierpiących kobiet i matek. Choć wolna od grzechu, została doświadczona największym cierpieniem, jakie może przeżyć kochająca matka. Żadna kobieta, która cierpi z powodu bólu lub straty dziecka nie może się jednak równać z Jej cierpieniem. Bo nie jest wolna od grzechu i nie jest matką Boga. Ale każda cierpiąca kobieta może uczyć się od Maryi przeżywać ból. Może wraz z Nią stać pod krzyżem. Może modlić się i prosić Ją o wstawiennictwo. Maryja, która nosiła w swym łonie Syna Bożego, a później patrzyła na Jego śmierć, nie jest obojętna wobec ludzkich próśb i cierpienia, zwłaszcza wobec bólu matek.
Z kaplicy ukrzyżowania przechodzę do kaplicy śmierci Jezusa. Wznosi się ona na skale, na której został zatknięty krzyż. Miejsce to wskazuje dziś okrągła srebrna płyta z otworem na krzyż w centrum. Po obu stronach ołtarza dwie okrągłe płyty z czarnego marmuru wskazują domniemane miejsce krzyży złoczyńców, ukrzyżowanych obok Jezusa. Koło ołtarza widnieje szczelina skalna, powstała w czasie śmierci Jezusa na skutek trzęsienia ziemi. Opisuje je Ewangelista Mateusz: „A oto zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać. Groby się otworzyły i wiele ciał Świętych, którzy umarli, powstało. I wyszedłszy z grobów po Jego zmartwychwstaniu, weszli oni do Miasta Świętego i ukazali się wielu. Setnik zaś i jego ludzie, którzy odbywali straż przy Jezusie, widząc trzęsienie ziemi i to, co się działo, zlękli się bardzo i mówili: «Prawdziwie, Ten był Synem Bożym»” (Mt 27, 51-54). Otwór i skałę można oglądać poprzez przeszklone wzierniki. Kaplica została ozdobiona w stylu greckim w XI wieku. Pochylam się, by ucałować to najświętsze miejsce. Rodzi się we mnie wdzięczność Bogu, że mogę dotykać miejsc, które mają swój niemy wkład w zbawienie świata. Wydawałoby się, rzeczy martwe, a jednak święte; uświęcone dotykiem samego Boga. Klęczę na modlitwie przed srebrną płytą ze scenami Męki Pańskiej i repliką krzyża wraz ze stojącymi pod nim postaciami Maryi i Jana. Brakuje słów. Chciałoby się trwać w milczeniu i adoracji jak najdłużej…
Myślę, że Jezus jako Człowiek przeżywał swoją śmierć również w ludzkim wymiarze; jako zniszczenie pragnień, nadziei, ludzkich relacji, przyjaźni i miłości i wszystkich możliwości, jakie daje ludzkie życie na ziemi. W samotności, w opuszczeniu przez Boga, wołał do Ojca niemal rozpaczliwie: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mk 15, 34). Te słowa świadczą, że dotknął granic ludzkiego cierpienia. Słowa Jezusa nie są jednak zwykłą ludzką prośbą o pomoc. Są raczej pytaniem retorycznym, które stawia sobie ludzkość w ciągu wieków; pytaniem o niesprawiedliwe cierpienie, pokonaną prawdę, czy daremną miłość…
Po chwili medytacji i modlitwy udaję się do kaplicy Adama. Mieści się ona pod Kalwarią. Nawiązuje do legendy z pierwszych wieków chrześcijaństwa, według której został tu pochowany praojciec ludzkości. Pierwsze krople krwi Zbawiciela spłynęły na czaszkę Adama, zmazując jego winę. Za ołtarzem poświęconym Melchizedekowi oglądam podstawę skały Golgoty oraz dalszy ciąg pęknięcia pionowego.
Kolejne kroki kieruję ku Kamieniowi Namaszczenia. Według tradycji w tym właśnie miejscu przygotowano Jezusa do pogrzebu, obmyto i namszczono, owijając w płótna, chusty i całun. Ponieważ zbliżał się szabat obrzędu dokonano pospiesznie. Kamień upamiętniający namaszczenie Jezusa pojawia się po raz pierwszy w XII wieku. Obecny został ułożony w 1808 roku po pożarze bazyliki w miejscu bizantyjskiego oratorium Najświętszej Marii Panny. Wokół kamienia umieszczono osiem lamp i świeczników; świadczą one o przynależności kamienia do katolików, prawosławnych Greków, Ormian i Koptów. Niestety, współistnienie tych obrządków w tym miejscu nie jest łatwe i nie zawsze jest źródłem jedności i zbudowania.
Jak wszyscy pielgrzymi, całuję Kamień Namaszczenia. Nie szkodzi, że nie jest oryginalny. Najważniejsze jest miejsce, w którym został umieszczony i… wiara. Przypominam sobie Józefa z Arymatei i Nikodema. Ci dwaj lękliwi uczniowie „z podziemia” zamanifestowali swoją sympatię do Jezusa, organizując Jego pogrzeb. Wcześniej nie mieli odwagi, by przyznawać do niego publicznie. Myślę, że śmierć, zwłaszcza bliskich i drogich osób, relatywizuje ludzkie zniewolenia, przywiązania i lęki. Pozwala inaczej patrzeć na ludzi i życie. Skłania do refleksji i przebudowy wartości i życia. Dlatego jest silnym bodźcem rozwojowym. A jaki sens ma śmierć dla mnie?