Już wczoraj podczas mszy świętej przyszła mi do głowy myśl, że skoro liturgia eucharystyczna zaczyna się od prefacji, czyli uwielbienia Boga, dziękowania Mu, a potem jest ofiara Chrystusa, w czasie której też wspominamy, że dziękuje Bogu, to dlaczego nie wpleść dziękczynienia do sakramenty pokuty i pojednania.
Kilkadziesiąt lat temu mówił o tym już kard. Carlo Maria Martini, aby wyznanie grzechów na spowiedzi poprzedzić uwielbieniem Boga tzw. confessio laudis.
Przyznam, że sam od kilkunastu lat tak się spowiadam. W związku z tym też staram się mieć jednego spowiednika, bo nie wszyscy spowiednicy dobrze na to reagują. Najpierw dziękuję Bogu za to, co od ostatniej spowiedzi szczególnie wydaje mi się Jego darem. To się zwykle wiąże z tym, co przyniosły ostatnie tygodnie, jak dostrzegam obecność i działanie Boga w moim życiu.
I co się stało i dzieje po latach? Mam inne podejście do spowiedzi. Zrezygnowałem już dawno z tej formuły „Obraziłem Boga”, a raczej mówię po prostu: „Zgrzeszyłem” albo „Nie odpowiedziałem na Bożą miłość tak jak trzeba”.
Jeśli widzę Boga najpierw jako Tego, kto troszczy się o mnie, czasem bardzo walczy o mnie, posyła mi różnych „aniołów”, wspiera, mimo iż bywam oporny i upadam, to trudno mi teraz widzieć Go jako obrażonego. Inaczej zacząłem spoglądać na pierwsze trzy rozdziały księgi Rodzaju, gdzie teraz przed i po upadkiem Adama i Ewy widzę tego samego, niezmiennego Boga, który nadal jest dla nich i ojcem, i matką. Troszczy się o nich.
W pewnym sensie wdzięczność wyrażona już w przygotowaniu do spowiedzi i potem wyrażona w jej trakcie pozwala dostrzec więcej grzechów, które nie tyle są jakimś wykroczeniem, co zaniedbaniem dobra, nieprzyjęciem pomocy, brakiem zaufania itd.
Co ciekawe, gdy Sobór Trydencki pisze o powodach, dla których potrzebny jest drugi sakrament do odpuszczenia grzechów, na pierwszym miejscu stwierdza, że „gdyby odrodzeni w chrzcie byli wdzięczni Bogu”, to nie byłoby… grzechów i upadków. Zresztą, po udzieleniu rozgrzeszenia sam zawsze odmawiam fragment Psalmu: „Wysławiajmy Pana, bo jest dobry. Bo jego łaska trwa na wieki”
Ale dlaczego nie robić tego przed wyznaniem grzechów?
Także św. Ignacy Loyola w tzw. Pierwszym Tygodniu „Ćwiczeń Duchowych” w kulminacyjnej modlitwie tego Tygodnia, każe rekolektantowi zobaczyć, iż mimo jego pokręconej historii życia, mimo jego upadków, ślepoty i niewdzięczności, Bóg troszczył się o grzesznika, dawał życie, kazał aniołom się troszczyć, święci i cały Kościół się modlił, całe stworzenie nadal człowiekowi służyło. I po uświadomieniu sobie tego, rekolektant, który dotąd dużo uwagi poświęcił wniknięciu w siebie, ma teraz krzyknąć z radości i zdziwienia
Tak, każdemu z sakramentów, który przyjmujemy powinna towarzyszyć chrześcijańska radość. A jej źródłem nie są nasze czyny ani zewnętrzne okoliczności, ale to, że nic nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga do nas, że Boże obietnice są nieodwołalne. Co ciekawe, Kościół zarówno Adwent jak i Wielki Post każe przeżywać z radością. To nie chodzi o chwilową emocję, ale wewnętrzny pokój, że Bóg jest po naszej stronie.
Nieliczne osoby już się tak spowiadają, że zaczynają od uwielbienia Boga. Wtedy grzech to nie tylko przekroczenie prawa czy nawet obraza Boga. Widziany na tle Bożej wierności, miłości, która jest nam okazywana także wtedy, gdy się od Niego odwracamy, łatwiej jest go wyznać i zaufać w Bożą pomoc i miłosierdzie. Ale czy nie powinniśmy uczyć się takiej formy przeżywania sakramentu pojednania?
Mam wrażenie, że wielu wierzących spowiada się nie przed kochającym Ojcem, lecz przed własnym superego czy wewnętrznym krytykiem. A my księża często tak Boga pokazujemy.
W przygotowaniu dzieci do Pierwszej Komunii świętej i spowiedzi gdzieniegdzie już się to praktykuje. Zamiast niepotrzebnego na etapie dziecka budzenia poczucia winy, że Pan Jezus za Ciebie cierpiał i umarł na krzyżu (czego jeszcze dziecko właściwie nie jest w stanie zrozumieć) czy nie lepiej byłoby uczyć wdzięczności wobec Boga. Wtedy sam Bóg nie będzie się jawił tylko jako Ten, kogo trzeba się bać jak nieprzyjaznego człowieka, ale raczej będzie się uczyć prawdziwej bojaźni Boga, szacunku i bólu z powodu tego, że się nie odpowiedziało na Jego miłość, chociaż Bóg ciągle i niezmiennie nas kocha.