„Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli” (Mk 7, 21)
Można śmiało powiedzieć, że chrześcijaństwo jest religią wnętrza, czyli serca. W jakim sensie? Nie w takim, że istotne są tylko „duchowe” sprawy, ale cielesne już nie. Albo najważniejsze są tylko jakieś wewnętrzne akty, a zewnętrzne gesty już nie. Człowiek jest jednością ciała, duszy i ducha (ta trzecia „część” bardziej odpowiada życiu wiecznemu w nas)
Religia serca dlatego, że wszystko bierze początek w sercu. Ważne jest nie tylko to, czy się modlimy, ale jak się modlimy, z jaką intencją i do jakiego Boga.
Nie chodzi o to tylko, by spełniać religijne rytuały dla nich samych, lecz żeby one miały w nas „połączenie” z sercem, z właściwym celem, dla których je spełniamy. To, co zewnętrzne ma wyrażać to, co wewnątrz( i de facto wyraża). Istotne jest jednak”co” wyraża.
To w sercu decyduje się, czy jesteśmy wolni wobec tego, z czego korzystamy. Nie ma rzeczy złych w tym świecie. „Złem jest złe używanie dobra” – pisze św. Augustyn. „Złość” korzystania z rzeczy nie tkwi w nich samych, ale w tym, jak je traktujemy, dla jakiego celu je używamy, co chcemy osiągnąć dzięki nim. Serce, czyli nasze centrum, nasze wszystkie pragnienia, energie, uczucia, wola i umysł wiąże się z tym, co (trafnie lub błędnie) rozpoznajemy jako nasz skarb. „Gdzie jest skarb twój, tam będzie i serce twoje”. To znaczy, swoje energie, uczucia, decyzje, talenty poświęcisz temu, co uznasz za wielką wartość dla siebie. Problem w tym, że możemy mylnie uznać coś za skarb i nawet zażarcie bronić go, nawet jeśli obiektywnie to nie jest skarb.
Papież Franciszek pisze o sercu ludzkim bardzo mądrze i biblijnie w najnowszej encyklice „Dilexit nos” o bosko- ludzkiej miłości Serca Jezusa.
Właśnie w tej encyklice jest wiele na temat zadośćuczynienia, wynagradzania, przebłagania Sercu Jezusowemu. Jest to pogłębienie rozumienia tych znanych praktyk, które związane są z kultem Serca Jezusa. Problem nie w tym, czy wynagradzać i zadośćuczynić, ale w tym, jak je rozumiemy, co nas do tego motywuje, do jakiego Boga się zwracamy.
Czytam jedną z modlitw ułożoną na tzw. Wielką Nowennę za Ojczyznę 2025. I trochę jestem przerażony tym, jaka wizja Kościoła, Polski i Boga za tym stoi. Modlić się trzeba i za Ojczyznę, i za cały świat, ale pytanie, co do tego nas motywuje.
Z jednej strony Polska ma, nie wiedzieć czemu, być z woli Boga „iskrą miłosierdzia”, a z drugiej strony ta „wybrana” Polska jest taka grzeszna. Mnie od lat trochę mierzi ten mesjanizm polityczno-religijny i podporządkowanie chrześcijaństwa Narodowi.
Bóg nas wybiera jako „iskrę”, ale zarazem tylko czeka, by wymierzyć sprawiedliwą karę (sprawiedliwość jest wyraźnie odróżniona od miłosierdzia). Ile w tym wszystkim jest lęku! I jedyne co nam może pomóc, to wynagradzanie i przebłaganie Boga. Wymaga to naszych ofiar (nigdy nie wiadomo, czy 2 miesiące czy 3). I wystarczy odmawiać nieustannie różaniec i przyjmować Komunię świętą i będzie dobrze, a przynajmniej lepiej. A więc całe chrześcijaństwo ma się opierać tylko na religijnych aktach, zaklinaniach, przebłaganiach jakby Ofiara Jezusa, Jego śmierć i zmartwychwstanie nic nie zmieniło. Niestety, ja mam wrażenie, że to niezwykle niechrześcijańska wizja Boga i religii.
Rozumiem, że to jest łatwiejsze. Matka Boża nas obroni. Bóg też. Tylko trzeba się modlić. No i ta kłopotliwa wizja Kościoła. Jestem od kilku dni w Rzymie. I właśnie tu będąc na mszy św. z Papieżem, czy w ogóle na mszy św. gdzieś w kościele w Rzymie, doświadczam, co to znaczy Kościół Katolicki. Jako Polacy też jesteśmy częścią całego Kościoła, całego Ciała Chrystusa. Zawsze modlimy się za cały Kościół, za całe Ciało Chrystusa. I tutaj się to czuje. Jako Polacy wcale nie jesteśmy wyjątkowi ani gorsi od innych członków Ciała Chrystusa. I najbardziej niepokoi mnie to, że my się modlimy w tych „akcjach” tylko za Polskę. Bóg nas tylko ma bronić, jakbyśmy byli oderwani od reszty. Tak sie dzieje, gdy na pierwszym miejscu postawi się Polskę i Naród. I ten wybór dokonuje się w sercu.
Wczoraj odmawiałem razem z włoskimi wiernymi w jednym z kościołów różaniec i Litanię Loretańską do Matki Bożej. Nie ma tam wezwania „Królowo Polski”. Poczułem się, że jestem częścią wielkiej Bożej Rodziny, Ciała Chrystusa. Czułem się u siebie.
Wyobraźmy sobie, że do naszej parafii, gdzie odprawiamy Nowennę za Polskę, przychodzi na mszę św. katolik Włoch, Niemiec, Meksykańczyk. I słyszy, że my się modlimy za Naród, o uchronienie od zaraz, od klęski w nadchodzących wyborach, że mamy swoją Królową i Króla Chrystusa. Czy poczułby się częścią Kościoła Katolickiego, Ciała Chrystusa?
Ciekawe też, że te wielkie Nowenny i inne inicjatywy za Naród zwykle zaczynają się przed wyborami. I znowu są siły zła i siły dobra. Są wierzący dobrzy i pseudowierzący, którzy nie podzielają takiej wizji Kościoła i roli Polski. Nagle abp Kupny apeluje do formacji politycznej (której)? Kandydat jednej opcji pojawia się na okładkach katolickich czasopism. Ostatnio w „Radiu Maryja” przypadkiem usłyszałem pean pewnego polityka na cześć nie tylko prezydenta Trumpa jako wybrańca Bożego, ale i też kandydata opozycji na prezydenta. Albo, jak czytam na jednym z portali katolickich, Bóg Ojciec, który kieruje światem, nagle miałby wybrać tego a nie innego prezydenta (nawet jeśli ten nie jest idealny i bezgrzeszny, bo przecież perski król Cyrus tez nie był, a Bóg się nim posłużył), ale gdyby wybrano innego prezydenta, to wtedy już Bóg Ojciec za tym nie stoi? Skąd to wie autor? Zna myśli i działanie Opatrzności? A może Bóg Ojciec ma działać tak jak nam się podoba i sprzyjać temu, co nam się wydaje dobre, jak jakiś plemienny Bóg?
Granica między dobrem a złem nie przebiega pomiędzy opcjami czy partiami politycznymi, lecz w ludzkim sercu.
Czy apel abpa Kupnego obejmuje też takie działania czy nie? Ale czy to jest katolicyzm Katolicki, ewangeliczny? Ja się w nim kompletnie nie odnajduję.