„A gdy jedli, rzekł: ‘Zaprawdę, powiadam wam: jeden z was Mnie wyda’” (Mt 26, 21).
Jeśli Pismo święte zawiera pewne uniwersalne przesłanie i dotyczy także Kościoła, to także smutna opowieść o Judaszu dotyczy lub może dotyczyć tych, którzy ją czytają i rozważają.
Ten fragment Ewangelii bardzo ciekawie pokazuje, jak w ogóle Słowo Boże oddziałuje na człowieka. Zostawmy na boku to, dlaczego Judasz „musiał” wydać Jezusa. Przecież to nie było tak, że arcykapłani i faryzeusze nie wiedzieli w ogóle, kim jest Jezus. Wiedzieli. Czytamy w Ewangeliach, że kilka razy próbowali Go pojmać, ale zazwyczaj bali się reakcji zwykłych ludzi, którzy inaczej niż oni patrzyli na Jezusa. Potrzeba więc było zrobić wszystko po cichu, w ciemności, tam gdzie nie ma ludzi. I właściwie tylko do tego był potrzebny Judasz. Gdyby nie Judasz, znaleziono by również inny sposób.
Judasz jest też pewną symboliczną postacią, która będzie pojawiać się także w Kościele. To typ tragicznego ucznia.
Ale zwróćmy uwagę, jak Jezus powoli i dyskretnie wydobywa na jaw to, co drzemie w sercu Judasza, ale poniekąd też w sercach innych uczniów. Jezus nie odsłania wprost, po imieniu, kto Go wyda. Mówi, że jeden z nich. Uczniowie z niepokojem odnoszą jego słowo do siebie. Tak bywa wtedy, gdy czytamy słowo Boga. Jeśli jesteśmy uczciwi, odnosimy je także do siebie. Ale to nie znaczy, że każde Słowo, które słyszymy i rozważamy dotyczy wprost nas samych. Uczniowie mają w ogóle w sobie tę otwartość. Nikt z nich nie myśli: „To chyba Judasz albo Szymon”, lecz „Chyba nie ja, Panie”.
Jezus idzie dalej. Nie wymienia wprawdzie imienia, ale wskazuje na Judasza gestem. Wspólnym umoczeniem kawałka chleba w winie. Do Judasza dociera, że Jezus o nim mówi. Zresztą, Judasz już to uczynił intencjonalnie. Obiecał arcykapłanom, że wskaże, w którym dogodnym miejscu można spokojnie pojmać Jezusa.
Tragiczne jest to, że Judasz słuchając mocnych słów pod swoim adresem, za bardzo się nimi nie przejmuje. Sam się ujawnia, ale nie wycofuje się ze swoich zamiarów.
Czy nawet wtedy nie mógłby się wycofać? Czy nie mógłby pójść i jednak powiedzieć, że tego nie zrobi? Ale podobnie możemy zapytać w związku z zaparciem się Piotra. Czyż Jezus mu nie powiedział, że się Go wyprze? Czemu Piotr nie przemyślał sobie tych słów? Czemu nie wziął ich sobie do serca? Czy nie powinien był w związku z tym podobnie jak inni uczniowie uciec gdzieś zamiast iść za pojmanym Jezusem? Dlaczego tego nie zrobił?
Dotykamy tutaj jakiejś tajemnicy ludzkiego serca. Słowo Boże nie wdziera się tam gwałtem. Nie opanowuje serca człowieka. Szanuje jego wolność, nawet jeśli jest ona czasem zaślepieniem. Można dojść do takiego punktu, gdzie człowiek tak bardzo pewny jest swego, że nic już do niego nie dociera. Może słuchać Słowa Bożego, przyjmować sakramenty, ale być zamkniętym w swoim kokonie, pancerzu przekonań i pozorów.
Zaślepienie pryska u obu uczniów dopiero po fakcie. Jednemu i drugiemu otwierają się oczy. Tylko że jeden z nich uznał, iż nic już nie da się zrobić. Być może idealistyczny obraz Jezusa, który nosił w sobie Judasz, był tak naprawdę idealistycznym obrazem samego siebie. Nie mógł przyjąć tego, że się tak radykalnie pomylił. Nie mógł przyjąć, że Jezus by mu przebaczył, nawet po zdradzie. Nie mógł wybaczyć tego samemu sobie. W obu uczniach zwyciężyła ludzka słabość i zaślepienie. Ale tylko jeden z nich zobaczył, że to nie koniec. I tak naprawdę nie wiemy dlaczego.