(fot. JNW)

(fot. JNW)

Często ludzie pytają mnie: Jak to się stało, że tam pojechałeś? Dlaczego akurat do tego kraju, a nie do Brazylii czy Argentyny? Przeważnie niechętnie odpowiadam na tego typu pytania. Jednak chciałbym na nowo podzielić się tym doświadczeniem. Tak właśnie zaczęła się moja przygoda z Paragwajem.

Cała ta sprawa jest mocno zakorzeniona w historii mojego powołania i nawrócenia. To doświadczenie było źródłem mojej inspiracji oraz momentem, w którym zapragnąłem zrobić więcej dla Pana Boga. Myślę, że otrzymałem powołanie misyjne, choć początkowo nie wiedziałem, jak to przeżywać i co powinienem z tym zrobić. Wtedy jeszcze nie znałem Towarzystwa Jezusowego. Pewnego razu, przypadkowo, dowiedziałem się o zakonie jezuitów, a także o jego założycielu Ignacym Loyoli. Przeżyłem rekolekcje ignacjańskie, podczas których poznałem swojego kierownika duchowego. Wiele mu zawdzięczam, gdyż on pomógł mi ułożyć w całość mocno porozbijane życie.

Duże wrażenie wywarł na mnie również film „Misja”, po którym sięgnąłem po lekturę na temat działalności jezuitów w Ameryce Łacińskiej. Dowiedziałem się o jezuitach, którzy w czasie kolonizacji Nowego Świata, stanęli w obronie Indian z plemienia Guarani. Zakładali oni tzw. redukcje, które były kilkutysięcznymi miasteczkami. Strasznie mnie zainteresowała ta historia. Pomyślałem, że to jest naprawdę coś wielkiego; coś, co warto by było przeżyć osobiście. Zaczytywałem się również w Dziejach Apostolskich, a św. Paweł towarzyszył mi i rozpalał moje pragnienia misyjne. Zapragnąłem przeżyć przygodę swojego życia w kraju, który ma tak niesamowitą historię, na innym kontynencie niż Europa. Wtedy już wiedziałem, że Paragwaj jest moją „ziemią wybraną”. Zacząłem przedstawiać Bogu moje pragnienia. Przekonałem się na własnej skórze, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.

Rozpocząłem naukę języka hiszpańskiego i nawiązałem kontakt z prowincjałem jezuitów w Paragwaju. Zaczęło się od krótkiej wymiany informacji, a z czasem nasza korespondencja przeobraziła się w konkretne plany mojego wyjazdu na kontynent amerykański. Podczas wizyty prowincjała Paragwaju w Polsce, omówiliśmy szczegóły mojego przyjazdu. Bardzo się cieszyłem, choć zdawałem sobie sprawę z ogromnego wyzwania, jakie stoi przede mną. Zostałem wysłany na kurs języka hiszpańskiego do Salamanki w Hiszpanii. Po kursie został mi tylko tydzień na spakowanie się i pożegnanie z najbliższą rodziną oraz przyjaciółmi. Ciężko opisać, jak się czułem w tamtej chwili, gdy zostawiałem całe swoje życie i wyruszyłem w nieznane. Wszystko dla odkrywania Boga i poszukiwania „własnej legendy”.

Już od początku zetknąłem się z wielką otwartością i życzliwością tamtejszych ludzi. Wspólnota jezuitów przyjęła mnie z dużym entuzjazmem, natomiast ludzie z miasteczka patrzyli na mnie jak na przybysza z innej planety. Starali się nie zwracać na mnie uwagi, a jednak wnikliwie obserwowali moje zachowanie. Naprawdę wywoływałem sensację i entuzjazm wśród miejscowych. Przyjechałem z nieznanej im Polski i wielu było takich, którzy nie mieli zielonego pojęcia, gdzie znajduje się ten kraj. Ciekawe, że im dłużej przebywałem wśród Paragwajczyków, tym bardziej zapominałem, że się od nich odróżniam; mieszkańcy Paragwaju byli gościnni i przyjaźnie nastawieni do mnie.

Najbardziej jednak dotknęła mnie przerażająca ludzka bieda, która była widoczna na każdym kroku. Paragwaj, podobnie jak cała Ameryka Południowa, jest krajem olbrzymich kontrastów społeczno-ekonomicznych. Nie dało się nie widzieć tej całej masy ludzi, która każdego dnia walczy o przetrwanie. W takiej sytuacji rodziły się we mnie pytania o sprawiedliwość i jeszcze bardziej wzrastały we mnie pragnienia niesienia pomocy najuboższym. Za każdym razem, gdy byłem zapraszany, aby zjeść posiłek u jednej z miejscowych rodzin, ściskało mnie w gardle. Nie tyle z powodu skromnego jedzenia, ale ze wzruszenia, że ktoś w swojej biedzie może być tak hojny. To właśnie doświadczenie jest najcenniejszą rzeczą, jaką przywiozłem z Paragwaju!

Na zawsze utkwił mi w pamięci widok błąkających się bezdomnych ludzi po ulicach. Nie rzadko były to indiańskie kobiety z małymi dziećmi na rękach, proszące na każdym kroku o pieniądze. Towarzyszył mi również wszechobecny widok dzieci, które zbierają kartony czy trudnią się drobnym handlem i którym bezpowrotnie skradziono dzieciństwo! Takie widoki to codzienność na ulicach miasta Asunción, które jest stolicą Paragwaju. Rodzi się pytanie: Czy samym mówieniem da się coś zmienić? Czy można jakoś pomóc tym, których w życiu spotyka tak wielka niesprawiedliwość? Myślę, że najlepszą odpowiedzią może być jedynie wyjście poza własne wygodne podwórko i osobiste włączenie się w dzieło pomocy takim właśnie ludziom. Jest przecież tyle możliwości!

Po roku pobytu w Ameryce Łacińskiej wróciłem jednak do Polski. Mój pobyt wśród jezuitów paragwajskich i tamtejszej ludności pokazał mi, że można zupełnie inaczej patrzeć na świat i całą rzeczywistość. Niesamowite było dla mnie zetknięcie z obcym światem, jednakże nie z perspektywy turysty, ale jako osoby gotowej poznawać, zrozumieć i pokochać to, co jest najistotniejsze, czyli wspaniałych ludzi. Piszę tak, ponieważ często w swoich modlitwach i pragnieniach powracam do tamtego doświadczenia: do przyjaciół, którzy tam zostali, do ubogich ludzi oraz miejsc, które są dla mnie tak bardzo bliskie. Po prostu tęsknię czasami za misją.

JezuiciNaszeWiadomosci_LOGOSch. Przemysław Stadnik SJ/ RED./ JNW numer 41