(fot. śp. o. Marek Gawlik SJ)

(fot. śp. o. Marek Gawlik SJ)

Smutna wiadomość z Prowincji Polski Południowej. Po ciężkiej chorobie, 20 stycznia, zmarł o. Marek Gawlik SJ (48 l.). Jego pogrzeb odbył się we Wrocławiu.

O. Marek Gawlik SJ urodził się 29 czerwca 1966 roku we Wrocławiu. Tam ukończył liceum ogólnokształcące i po zdaniu egzaminu dojrzałości, 19 sierpnia 1985 roku wstąpił do nowicjatu Towarzystwa Jezusowego w Starej Wsi. Pierwsze śluby zakonne złożył 30 sierpnia 1987 roku na ręce ówczesnego rektora starowiejskiego o. Edmunda Oleszczaka. Po nowicjacie studiował filozofię w Krakowie (1987-1990), a po niej odbył dwuletnią magisterkę: przez rok pracował w Nowym Sączu przy ul. Skargi (1990-1991), gdzie pomagał przy parafii oraz katechizował, a następnie przez kolejny rok wykonywał tę samą pracę w Kłodzku (1991-1992). W 1992 roku rozpoczął studia teologiczne, które najpierw odbywał w Warszawie (Bobolanum), a następnie w Katowicach (ATK). 29 czerwca 1995 roku w Krakowie przyjął święcenia diakonatu, a rok później, 29 czerwca 1996 roku, kard. Franciszek Macharski udzielił mu w Krakowie święceń kapłańskich.

Msza pogrzebowa za śp. o. Marka Gawlika SJ. (fot. Bogdan Szyszko)

Msza pogrzebowa za śp. o. Marka Gawlika SJ. (fot. Bogdan Szyszko)

Po święceniach został skierowany na placówkę do Gliwic, gdzie przebywał przez dwa lata. Następnie, w latach 1998-2001 pracował w Nowym Sączu przy ul. Skargi. Od jesieni 2001 roku do wiosny 2002 roku odbywał trzecią probację w Jastrzębiej Górze. Po jej zakończeniu został skierowany do pracy w Czeskim Cieszynie, gdzie przebywał do 2007 roku, kiedy to przeniesiony został do Kłodzka. Tam zabawił jedynie przez rok. W 2008 roku zamieszkał we Wrocławiu przy ul. Stysia. Pracował tam do 2012 roku, kiedy to został skierowany do Gliwic.

Pogrzeb zmarłego o. Marka Gawlika odbył się w środę 22 stycznia we Wrocławiu. O godz. 13:00 została odprawiona Msza św. w naszym kościele przy ul. Stysia, a o godz. 15:00 kondukt pogrzebowy wyruszył od bramy Cmentarza Grabiszyńskiego.

Pamiętajmy o zmarłym w modlitwie.

Homilia o. J. Cechowego na pogrzebie:

Kochani rodzice zmarłego o. Marka, ojcze prowincjale, drodzy współbracia, kochani parafianie z Gliwic, Nowego Sącza, Nasi, sąsiedzi i przyjaciele o. Marka! Drodzy współbracia, To nie tak Marku miało być. Zdecydowanie za szybko, zdecydowanie przedwcześnie. Choroba, twoja, długa choroba cię zwyciężyła, ale ostatnie słowo zawsze należy do Pana Boga.

Kiedy w niedzielę późnym popołudniem, razem z Pawłem odwiedziliśmy ciebie w hospicjum, nie spodziewaliśmy się, że będziemy ostatnimi jezuitami, którzy z tobą się pożegnali. Byłeś bardzo słaby, już nie mogłeś mówić, ale byłeś bardzo spokojny. Pewnie, Marku, zbierałeś siły i przygoto- wywałeś się już na ostatnią rozmowę, a raczej prośbę, tę najważniejszą: Panie Jezu wspomnij na mnie. I Pan Jezus stojący przy tobie wspomniał, wysłuchał cię, by po nocy rano o 9.00 usłyszałeś odpowiedź na swoją prośbę: Dziś ze mną będziesz w raju.

Dziwny ten majestat śmierci. Trzeba nam przejść przez tajemnicę śmierci, by choć trochę można było popatrzeć inaczej, bardziej zrozumieć, tajemnicę naszego życia.

Te słowa Pana Jezusa zapewniające zbawienie – możemy powiedzieć – w ostatniej chwili, za- wsze bardzo mnie wzruszają i zawsze budzą tyle nadziei. Odsłaniają one prawdę o człowieku i nie- pojętym Bożym Miłosierdziu.

To miłosierdzie zawsze nas przerasta, jak i życie, które tak często wymyka się naszej kontroli. Zawiera ono w sobie to, z czym mamy największe trudności: zawiera współczucie, zawiera przebaczenie i zawiera nasze nawrócenie. Ale nigdy nie stawia warunków, nie zna żadnych granic, bo jest po prostu za darmo – bez naszych zasług. Potrzeba tylko jednego i aż jednego – ufności. Ufności, by wylało się na nas w każdym czasie naszego życia.

Nic dziwnego, że św. Augustyn, którego, Marku, tak bardzo lubiłeś czytać, kiedy doświadczył tej Bożej miłości i Bożego przebaczenia w swoich „Wyznaniach” powie: Późno Cię ukochałem, Piękności dawna i zawsze nowa! Późno Cię ukochałem! We mnie byłaś, ja zaś byłem na zewnątrz I na zewnątrz Cię poszukiwałem. …Byłeś ze mną Panie, ale ja nie byłem z Tobą. …Zajaśniałeś, a Twoje światło usunęło moją ślepotę.

Tenże św. Augustyn pozwala nam bardziej zrozumieć odczytaną przed chwilą Ewangelię. W jednym ze swoich tekstów prowadzi dialog z dobrym łotrem. Pyta go, co zrobił, aby zrozumieć dramat Kalwarii? Jak to się stało, że Biblię zrozumiał bardziej niż uczeni w Prawie? Jak to się stało, że wybrał do wyznania swojej wiary w Chrystusa właśnie ten moment, w którym załamała się wiara Jego uczniów? I św. Augustyn wkłada w usta dobrego łotra jedną odpowiedź: „Nie, nie badałem Pi- sma. Nie rozważałem proroctw. Jezus po prostu spojrzał na mnie i w Jego spojrzeniu zrozumiałem wszystko”.

Tylko patrząc na Krzyż Pana możemy zrozumieć, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Tylko Jego spojrzenie przenika nas do głębi i pociąga do bycia z Nim. Pragniemy wtedy być tylko z Nim i tylko dla Niego.

Tak jak z powołaniem „Pójdź za Mną”, tak jest i ze spojrzeniem Pana – zawsze z miłością i za- wsze wiele razy. On wzywa i patrzy z miłością, gdy trwamy przy Nim, jak i wtedy, gdy błądzimy. Patrzy jak na Piotra, gdy go powołał pierwszy raz, ale także patrzy na niego i powołuje, i wtedy, gdy Piotr nie rozumie nauczania Pana, gdy Mu się sprzeciwia; kiedy zapiera się Pana i po zmartwychwstaniu, gdy Pan przychodzi i pyta tylko o jedno, ale trzykrotnie, pyta o miłość, by znów Piotr mógł, poczuć spojrzenie Pana na sobie, wypowiedzieć: „Panie Ty wszystko wiesz” i usłyszeć „Pójdź za Mną”.

Marku Drogi, i tak było z Tobą. Tych chwil się nie zapomina. Gdy, prosiłeś ów pierwszy raz: „Panie wspomnij na mnie” – Pan spojrzał na ciebie z miłością. Zostawiłeś wszystko i poszedłeś za Nim. Stara Wieś, Kraków, Warszawa, potem pierwsza placówka po święceniach w Gliwicach, stamtąd Nowy Sącz, Jastrzębia Góra, Cieszyn, Kłodzko, Wrocław i znów Gliwice, tam gdzie rozpo- czynałeś swoje kapłaństwo. Zawsze dobry, radosny, pogodny, życzliwy, lubiany. Zawsze dobrze

wspominany i zapamiętany. Nie dało się ciebie nie lubić. Wszyscy dobrze czuli się w twoim towarzystwie. Swoimi pasjami: czytaniem, które kochałeś i muzyką, którą uwielbiałeś zarażałeś innych i chętnie dzieliłeś się tym, co miałeś. Pomagałeś w radiu, kiedy rozpoczynało swoją katolicką misję – kompetencją, swoimi płytami i znajomością muzyki. Godzinami spędzałeś tam czas. W Gliwicach do dzisiaj wspominają cię twoje „Skrzaty” – zespół dziecięcy, który założyłeś i wszędzie wspomina cię tak wielu parafian. Ta praca bardzo cię cieszyła.

Marku, teraz już wiesz, że gdy już nic nie możemy po ludzku, wtedy najwięcej możemy w Panu Bogu. Musimy tylko pozwolić, by ta Jego miłość, zawsze nowa, o której mówił św. Augustyn, mogła wejść w nasze życie. Bo nie ma takich sytuacji, których Bóg nie mógłby odmienić, i nie ma takiego grzechu, którego nie mógłby nam przebaczyć. Jak mówi nasz Papież Franciszek: Pana Boga nigdy nie męczy udzielanie nam swego miłosierdzia.

Najważniejsze jednak spojrzenie Pana było to ostatnie. Wtedy, gdy przyszła choroba, cierpienie i samotność. To czas szczególnej próby, ale i łaski. To czas, tak bardzo wypełniony Bożą obec- nością, ale i ludzką. Odszedłeś jako drugi z naszego roku, po Tomku Gocu. Tak podobnie. Rodzice towarzyszyli wam do ostatniego tchnienia. Dlatego nie sposób nie podziękować tu twoim rodzicom. Oni dali ci życie. Troszczyli się o ciebie i z poświęceniem cię wychowali. Ofiarowali cię naszemu Towarzystwu, a teraz w tym najważniejszym momencie twojego życia oddali Cię znowu Panu Bogu. Tę ofiarność najbardziej wyrażają słowa tak życzliwego i prowadzącego ciebie lekarza w szpitalu, pana doktora Patryka Smoleńskiego. Powiedział on, że tata twój w dzień i w nocy był dla ciebie jak 3 pielęgniarki.

Choroba, cierpienie ma to do siebie, że nie tylko oczyszcza i uświęca chorego, ale także i tych, którzy dyskretnie i z miłością mu służą. Bo choroba i cierpienie jest zawsze po coś. Mocno wierzę, że także twoja choroba i cierpienie było po coś. Może trzeba będzie poczekać, by zobaczyć jej owoce.

Pozwól Marku, że na koniec przytoczę tekst naszego przyjaciela z Kowalewa, już też zmarłego, ojca Jana Berezy, benedyktyna. Napisał go na 25 rocznicę swoich ślubów i tekst ten był zarazem jego pożegnaniem. Tak bardzo bym chciał, aby teraz był i twoim, ale i moim, kiedy i ja będę musiał odejść. To jego „Dziś”, o którym pisze i głęboko wierzy, zawarte jest w „Dziś” samego Boga. Dla- tego szczególne to wyznanie, bo tak bardzo szczere. A napisał tak:

Dziś wiem, że niekiedy musimy przejść przez wielką burzę i ciemność, aby zobaczyć, kim jesteśmy naprawdę. Dziś wiem, że istnieje światło, które przez ból i cierpienie staje się coraz jaś- niejsze. Dziś wiem, że musimy czasami dotknąć bram piekła, aby dojść do nieba. Dziś wiem, że czasami musimy doświadczyć opuszczenia przez Boga, aby być bliżej Niego. Dziś wiem, że Słowo staje się ciałem wtedy, gdy odkrywamy je w drugim człowieku, tak samo w bliskim jak i w obcym, przyjętym jak i w odrzuconym. Dziś wiem, że powinienem być nie lustrem, w którym inny dostrzega swoją ułomność, lecz oknem, przez które może dostrzec światło. Dziś wiem, że aby zmartwychwstać, trzeba umrzeć dla siebie. Dziś wiem, że czasami trzeba chodzić nieznanymi ścieżkami, aby powrócić do Boga, który jest człowiekiem. Dziś wiem, że aby powrócić trzeba stać się innym, bardziej prawdziwym. Dziś wiem, że trzeba niekiedy upaść, aby powrócić. Dziś wiem, że liczy się tylko Miłość. Na końcu naszych dni, Pan nie będzie nas pytał o wypracowane cnoty, porządność, heroizm, dyplomy i osiągnięcia. Zapyta o miłość, zapyta o to, ilu ludziom pomogłeś dostrzec w nich samych dobro. A ty Marku pomogłeś bardzo wielu!

Niech Najświętsza Maryja Panna, Marku, ta twoja, Matka Pocieszenia, którą zabrałeś ze sobą, tu z Wrocławia, w życie zakonne, niech będzie pocieszeniem dla twoich rodziców i dla nas i niech Jej wstawiennictwo umocni dziś naszą wiarę i nadzieję w Jezusie, szczególnie w chwilach, naszych największych prób i trudności. Marku, będzie nam ciebie brakowało. Odpoczywaj w pokoju! Amen.

Janusz Cechowy, SJ (Wrocław, 22.01.2014)

RED.