Warto sobie uświadomić, że okazją do tego sakramentu pojednania nie mają być święta, ani taka czy inna rodzinna uroczystość – czyjś chrzest, ślub czy pierwsza komunia. Spowiadamy się nie z powodu świąt, ale z powodu naszego grzechu.
Wśród wspomnień mojego taty z czasów PRL-u jest i takie, że pojawił się w Polsce pomysł, by na wzór innych krajów komunistycznych, znieść również i u nas świętowanie Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Ponoć zaprotestował przeciw temu ówczesny Pierwszy Sekretarz PZPR, Władysław Gomułka – ze względów… higienicznych. Stwierdził, że nie można zlikwidować tych świąt, ponieważ dzięki nim przynajmniej dwa razy do roku ludzie robią generalne porządki: bez nich utonęlibyśmy w brudzie!
Ta historia przypomina mi się za każdym razem, kiedy patrzę na długie kolejki, które ustawiają się do konfesjonałów tuż przed świętami. Najwyraźniej również w sprawach duchowych bez świąt utonęlibyśmy w brudzie. Spora bowiem część tych, którzy ustawiają się w przedświątecznych kolejkach, zwraca się do księdza słowami: „Moja ostatnia spowiedź była przed poprzednimi świętami”.
Ta grupa przychodzi do spowiedzi przed świętami, a potem już ich w konfesjonale nie ma. Tymczasem warto sobie uświadomić, że okazją do tego sakramentu nie mają być święta, ani taka czy inna rodzinna uroczystość – czyjś chrzest, ślub czy pierwsza komunia. Spowiadamy się nie z powodu świąt, ale z powodu naszego grzechu. Przytaczając jeszcze raz „względy higieniczne”, o których mówił towarzysz Gomułka, również nie z powodu świąt mamy się myć i sprzątać, ale dlatego, że jesteśmy brudni i mamy w domu bałagan.
To ze względu na takich penitentów „od święta” powstało jedno z przykazań kościelnych mówiące o tym, żeby spowiadać się przynajmniej raz w roku. Wielu z nich czuje satysfakcję z tego, że spełnili swój „katolicki obowiązek”. Warto sobie jednak uświadomić, że to przykazanie jest w istocie dramatycznym wołaniem o to, żeby uchronić ludzi przed duchową zapaścią albo nawet śmiercią. Znów porównując to z higieną, jest rozpaczliwym wezwaniem: „Weźże się człowieku umyj choć raz do roku!”
W sprawach ducha stawka jest jednak dużo wyższa, niż tylko odrażający smród niemytego ciała. To sprawa życia i śmierci. Z jednej strony jesteśmy zachęcani do regularnej spowiedzi nawet z grzechów powszednich. Nie jest ona wtedy konieczna ze względu na możliwość przystępowania do Komunii Świętej – choć do tego tylko ją nieraz sprowadzamy. Służy ona jako pomoc w duchowym wzroście, umocnienie w dobru – wsparcie w uzdrowieniu z tego, co nas duchowo „kaleczy”. Warto przy tym pamiętać, że nawet drobne skaleczenie, jeśli je zaniedbamy i pozwolimy, żeby się rozwinęło w zakażenie, może prowadzić do poważnych konsekwencji.
Jednak w przypadku grzechów śmiertelnych spowiedź jest już nie tyle uzdrowieniem, co „wskrzeszeniem” z duchowej śmierci. Ktoś, kto popełnia taki grzech (w poważnej sprawie, w pełni świadomie i w pełni dobrowolnie), powinien czym prędzej (a nie na święta!) postarać się o sakramentalną spowiedź. Jeśli tego nie zrobi, ryzykuje swoim życiem – wiecznym.
Można mówić – w stylu Gomułki – że nie jest źle, jeśli przynajmniej od święta wiele osób przypomina sobie o duchowym oczyszczeniu. Potrzebujemy jednak przypominać sobie nawzajem, że duchowego oczyszczenia, uzdrowienia, wskrzeszenia potrzebujemy kiedy tylko pogrążamy się w duchowym brudzie, chorobie, śmierci.
O. Mirosław Bożek, jezuita. Obecnie pracuje duszpastersko wśród Polonii w Chicago – w Jezuickim Ośrodku Milenijnym. Pisze m.in. dla „Katolika”, polskojęzycznego miesięcznika archidiecezji Chicago. Więcej o nim można znaleźć [TUTAJ].