Od samego początku zakonu jezuici każdego pokolenia zadają sobie pytanie o to, jak być towarzyszami Jezusa. W ich własnym języku sformułowanie to wygląda następująco: „czym jest nasz sposób postępowania?”.
Pytanie o tożsamość jest zasadnicze dla każdej grupy ludzi, tak samo jak i dla każdego człowieka. Dla jezuity odpowiedź na nie skrywa się w tym, jak żył i działał św. Ignacy Loyola, założyciel zakonu, w duchowości ignacjańskiej, a także w dokumentach zakonnych (i tu pierwszeństwo mają tzw. Konstytucje). Te źródła powinny czynić jezuitę kimś innym od członków pozostałych zakonów i od wszystkich ludzi w ogóle. Bo przecież na tym polega tożsamość, że ma się we własnym wnętrzu coś swojego – coś, co wyróżnia. Tylko warto się zastanowić, czy w ogóle tożsamość jezuicka w takim sensie istnieje.
Na pewno stanowi ona część czegoś większego – każdy jezuita jest chrześcijaninem, a nawet więcej, bo katolikiem. Ponadto, każdy jezuita jest zakonnikiem katolickim. Cała duchowość ignacjańska, jak też samo Towarzystwo Jezusowe wyrosły na gruncie Tradycji Kościoła i nie powinno się ich odcinać od tych korzeni. Tym samym jezuita ma wiele wspólnego z każdym innym chrześcijaninem, jeszcze więcej – z każdym innym katolikiem, a najwięcej – z każdym innym zakonnikiem. A nawet, jak głosi temat tego numeru: z mnichami.
Jezuita – mnich
Św. Jan Klimak (przed 579 – ok. 650), mnich z klasztoru na Synaju, napisał w Drabinie raju: „Mnichem jest ten, kto w ciele materialnym i marnym spełnia porządek i stan bezcielesny. Mnichem jest ten, kto w każdym czasie i w każdej okoliczności trzyma się blisko jedynie reguł Boga. Mnich jest stałym przymuszaniem natury i niestrudzonym strażnikiem zmysłów. Mnich ma ciało uświęcone, mowę czystą i umysł rozjaśniony. Mnich ma duszę bardzo bolejącą, tak we śnie, jak i podczas czuwania stale rozmyślającą o śmierci” (Drabina raju, I, 4). W tej pięknej i głębokiej „definicji” mnicha widać równocześnie, jak dużo jezuici wzięli z tradycji monastycznej, do czego sami dosyć rzadko się przyznają. Z drugiej strony już i tutaj ujawniają się pewne różnice – a cóż dopiero w sposobie realizacji przedstawionych powyżej słów.
Pierwsze zdanie dotyczące spełniania porządku niebieskiego już na ziemi jest jakby streszczeniem trzech tradycyjnych ślubów zakonnych: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Życie nimi to właśnie realizacja „anielskiego sposobu bycia”. I jezuita jest w pełnym znaczeniu tego słowa zakonnikiem (co bullą potwierdził w 1584 r. papież Grzegorz XIII), a więc do jego tożsamości należy to życie. Ponadto, towarzysz Jezusa w każdym czasie i miejscu powinien mieć na uwadze przede wszystkim Boga – zupełnie jak mnich, według drugiego zdania św. Jana Klimaka. Istnieje też w duchowości ignacjańskiej zasada zgodna z trzecim zdaniem, nazywana agere contra (łac. działać przeciw). Polega ona w dużym uproszczeniu na czynieniu tego, o czym wiemy, że jest bardzo dobre, ale czego nam się nie chce. Z kolei „ciałem uświęconym, mową czystą i umysłem rozjaśnionym” niewątpliwie odznaczał się św. Ignacy Loyola, czego dowody zostały zapisane chociażby w tzw. Memoriale autorstwa Ludwika Gonçalvesa da Cámary. A jezuita każdych czasów powinien naśladować założyciela własnego zakonu i jego pierwszego generała.
Ostatnie zdanie, o duszy zwróconej ku pokucie i śmierci zdaje się jednak być rozbieżne z jezuicką tożsamością. Towarzystwo Jezusowe nie charakteryzuje się tym rysem pokutnym, choć w duchowości poszczególnych jego członków jest on zalecany, ale raczej nie więcej, niż każdemu innemu chrześcijaninowi. Jezuita bowiem bardziej ma być zwrócony ku życiu Bożemu innych ludzi niż ku własnej śmierci doczesnej. Ten rys skierowania się ku innym zmienia także sposób realizacji poprzednio wspomnianych podobieństw, przekształcając je tak bardzo, że jezuici śmiało mogą powiedzieć za jednym z najbliższych towarzyszy św. Ignacego, Hieronimem Nadalem: „powołani zostaliśmy jako kapłani i klerycy, a nie jako mnisi” (Hieronim Nadal, In Examen Annotationes, 113). Chodzi tu o apostolskość.
Jezuita każdy wymiar swojego życia poświęca tzw. „pomaganiu duszom”, które polega na głoszeniu królestwa Bożego i pomocy ludziom w osiągnięciu go. I tak śluby posłuszeństwa, czystości i ubóstwa zostają podporządkowane tej naczelnej zasadzie. Podobnie każdym miejscem i czasem, gdzie jezuita „trzyma się blisko jedynie reguł Boga” nie jest już mnisza cela zakonna, ale cały świat, któremu należy głosić Ewangelię. Wszystko ma być bardziej skoncentrowane na zbawieniu innych niż siebie. A cała ta mnisza droga (której sednem jest dążenie do doskonałości w łączności z Bogiem) staje się zaledwie środkiem do innego celu o tyle, o ile pomaga w misji całego Towarzystwa, w misji głoszenia Słowa razem z Chrystusem.
Jezuita – inny zakonnik
Nie tylko zakony mnisze istnieją w Kościele. I nie tylko z ich tradycji wyrosło Towarzystwo Jezusowe jako nowa forma życia chrześcijańskiego. Św. Ignacy przy układaniu Konstytucji dla nowego wtedy zakonu postanowił sprawdzić najpierw prawodawstwo starszych wspólnot – w tym benedyktynów, franciszkanów, dominikanów. A wszystko po to, aby poznać, jak ich założyciele podeszli do określonych spraw oraz aby się dowiedzieć, jak można uniknąć pewnych problemów, które mogły się pojawić już wcześniej w tych właśnie zakonach. Roztropność, jak widać, była jedną z ważnych cech założyciela Towarzystwa Jezusowego.
Również w duchowości ignacjańskiej znajdują się elementy innych tradycji zakonnych. Bowiem św. Ignacy u początków swojego nawrócenia zachwycił się św. Franciszkiem z Asyżu i św. Dominikiem. I dlatego pewnie silnie podkreśla ubóstwo zarówno w Konstytucjach założonego przez siebie zakonu, jak też w Ćwiczeniach duchownych, podstawowym źródle jezuickiej duchowości. Chrystus jest tam przede wszystkim Chrystusem ubogim, do którego naśladowania wezwany jest każdy człowiek, a zwłaszcza zakonnik. Ponadto jezuici, podobnie jak dominikanie, od początków swojego istnienia kładą silny nacisk na głoszenie kazań (oraz na spowiadanie), widząc w tym jeden z głównych środków do wspomnianego już „pomagania duszom”. W tradycji pierwszych towarzyszy Jezusowych kazania były głoszone dosyć spontanicznie na ulicach czy placach miast, a bardzo podobnie zachowywali się pierwsi franciszkanie i dominikanie.
W kwestiach teologicznych jezuici „promowali” między innymi dominikanina – św. Tomasza z Akwinu. Warto więc zaznaczyć, że tomizm miał wpływ na jezuicki styl myślenia. Mimo to do pełnej zgody między dwoma zakonami wiele brakowało. Zwłaszcza, że u zarania Towarzystwa Jezusowego, wielu „synów duchowych” św. Dominika oskarżało je o bycie heretyckim, diabelskim pomiotem (może niekoniecznie w takich słowach, ale i tak ostrych), z lubością krytykując wszelkie możliwe teologiczne pomysły, które uznali za „jezuickie”. Na szczęście było też wielu dominikanów biorących jezuitów w obronę, w tym na przykład jeden z generałów Zakonu Kaznodziejskiego, który w roku 1548 wystosował list do wszystkich swoich podwładnych, wzywający do popierania Towarzystwa Jezusowego.
Ale jezuici nigdy nie mieli być też tym samym co zakony żebrzące (tak się określa właśnie franciszkanów i dominikanów). I to znowu dlatego, że podstawowym celem Towarzystwa Jezusowego jest „pomaganie duszom”. Najlepsze środki do niego widziano w posłudze kapłańskiej i stąd zakon założony przez św. Ignacego stał się zakonem kleryckim, gdzie główny nacisk położony jest na kapłaństwo. Tymczasem w obu starszych wspólnotach wyróżnioną rolę odgrywać mieli bracia – a więc świeccy, którzy zostali zakonnikami. Św. Franciszek zapisał w Regule, aby jego „synowie duchowi” zwracali się do siebie właśnie tylko „bracie”, a sam nigdy nie przyjął święceń wyższych i zmarł jako diakon. Bowiem do głoszenia Chrystusa w ubóstwie i prostym nauczaniu kapłaństwo nie jest szczególnie potrzebne. Ale jezuici w samym centrum swojej misji widzieli (i dalej widzą) także sprawowanie sakramentów i dlatego położyli taki nacisk na posiadanie w swoich szeregach przede wszystkim duchowieństwa.
Apostolstwo
Wygląda na to, że Towarzystwo Jezusowe spośród innych wspólnot zakonnych wyróżnia specyficzny apostolski rys, który zobowiązuje jezuitów do pójścia „na granice”, tam, gdzie nikt inny nie chce, aby w tak trudnych warunkach głosić Chrystusa i tak przyczyniać się „do zbawienia dusz”. Stąd też biorą się niektóre, czasem kontrowersyjne, aspekty życia jezuickiego.
Po pierwsze chodzi o nazwę. Św. Ignacy i jego pierwsi towarzysze nie używali zbyt często, mówiąc o sobie, słowa „zakon” (wybrali „towarzystwo”, które odnosiło się w tamtych czasach również do grup religijnych, ale mniej formalnych niż zakony). Ale ponadto wielki akcent położyli na to, aby wskazać, że ich niejako „wodzem” jest Jezus Chrystus. Tym samym chcieli pokazać, że idą właśnie za Nim, naśladując Go w głoszeniu Królestwa Bożego.
Inną sprawą jest też charakterystyczny tylko dla Towarzystwa Jezusowego czwarty ślub posłuszeństwa papieżowi w sprawach misji. To szczególne oddanie się Ojcu Świętemu przez cały zakon i każdego jezuitę znów podkreśla misję, jaką jest głoszenie Ewangelii – i to tam, gdzie jest największa potrzeba, i też w taki sposób, w jaki tej potrzebie najlepiej można zaradzić. Bo papież zna bolączki i problemy Kościoła, więc też można się spodziewać, że wskaże Towarzystwu najodpowiedniejszy apostolat. Ale wszystko tu znów jest podporządkowane „pomaganiu duszom”. Jak zresztą całe osławione jezuickie posłuszeństwo.
Wreszcie nawet „drobne”, codzienne elementy życia zakonnego charakteryzują się tym podporządkowaniem. Tylko dlatego jezuici nie odmawiają wspólnie brewiarza, tj. Liturgii godzin, przepisanej na poszczególne pory dnia w starszych zakonach. Tylko dlatego nie mają z góry przepisanych dla wszystkich pokut. Tylko dlatego ich styl życia ma być „normalny” – ani za bogaty, ani za biedny. Tylko dlatego nie mają się zbytnio skupiać na samej formie liturgii, ale przekazywać jej treść – zbawcze działanie Chrystusa. I jeszcze wiele innych rzeczy jezuici robią tylko dlatego, aby „na większą chwałę Bożą”, „walcząc pod sztandarem krzyża”, lepiej „pomagać duszom”.
Widać więc, że Towarzystwo Jezusowe jest głęboko wrośnięte w tradycję katolicką i zakonną. Nigdy nie było od niej oderwane. Ale też jest czymś zdecydowanie innym niż pozostałe zakony. I dlatego być może można jezuitów nazwać „mnichami pośród zgiełku miasta”.