Faryzeusze, rzadziej uczeni w Piśmie czy Prawie, to symbol wszystkiego, co najgorsze w ludzkim myśleniu i postępowaniu. Dlatego faryzeizm zarzucamy najczęściej innym, a nie sobie. To inni są faryzeuszami, czyli zakłamanymi pobożnisiami, ale ja – nigdy! Przenigdy!
Tyle tylko, że kiedy chrześcijanin, wyznawca jakiejkolwiek religii czy też ateista w ten sposób o sobie pomyśli, tym samym przechodzi na stronę tych, których tak surowo osądza.
Faryzeuszem, do czego sam się przyznaje, był Paweł Apostoł. Nikodem należał do elity ówczesnych uczonych, Pismo mówi także o innych bezimiennych faryzeuszach i zwolennikach Jezusa. Choćby w opowiadaniu o kobiecie pochwyconej na cudzołóstwie. Przeciwnicy Jezusa ze stronnictwa faryzeuszów i znawców Pisma postanawiają skorzystać z nadarzającej się okazji i Go skompromitować. Do osiągnięcia tego celu zamierzają posłużyć się kobietą, której za cudzołóstwo groziła kara śmierci. Sprawiedliwa, naznaczona zarówno przez prawo Boże, jak i ludzkie poczucie sprawiedliwości. Krótko mówiąc, postanowiono na tym samym ogniu upiec dwie pieczenie. Jednego winnego ukarać, a drugiego oskarżyć. Knującym ten podstęp wydawało się, że tym razem Jezus już im się nie wymknie. Nie może przecież sprzeciwić się prawu Boga, dla którego mienił się kimś znacznie więcej niż wyznawcą. Finał tej rozgrywki znamy. Niemniej czasami umyka nam pewien szczegół.
Ewangelista Jan mówi, że kiedy oskarżyciele coraz natarczywiej pytali Jezusa, Ten „rzekł do nich: »Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień«. (…) Kiedy to usłyszeli, wszyscy, jeden po drugim, zaczęli odchodzić, poczynając od starszych”. Otóż to, pierwsi odeszli starsi.
Oczywiście, można teraz snuć domysły, dlaczego tak się stało? Dlaczego starsi odstąpili od dalszych oskarżeń? Dlaczego nie poszli w zaparte i nie machnęli ręką na Jezusowe gadanie, na przykład mówiąc: A co ma do rzeczy to, czy jesteśmy grzeszni, czy bezgrzeszni? A nawet jeśli jesteśmy grzeszni, nie zmienia to faktu, że ta kobieta jest sama sobie winna, zła nie możemy tolerować, zgorszenia również, skoro ona ma za nic prawo Boskie i ludzkie. Mogli pójść jeszcze dalej, za jakiś czas inni tak właśnie zrobią, i powiedzieć do Jezusa: A Ty, który mienisz się nauczycielem, skoro nie widzisz w jej postępowaniu niczego niewłaściwego, jesteś taki sam jak ona, albo i gorszy. Od Ciebie należy wymagać więcej niż od zwykłych zjadaczy chleba. Postąpili jednak tak, jak postąpili, czyli zaniechali przeprowadzenia do końca powziętego zamiaru. I to się liczy.
Z jakichkolwiek powodów nie wzięli do rąk kamieni, czy już trzymane z rąk wypuścili, trzeba uznać, że zachowali się uczciwie, gdyż sumiennie podeszli do zaistniałej sytuacji. Nie bijąc się w piersi, uznali siebie za grzeszników. Niełatwa to rzecz, zwłaszcza jeśli przed chwilą jeszcze miało się o sobie tak bardzo wysokie mniemanie, że z wyżyn tejże moralno-religijnej doskonałości wyrokowało się w mieniu Boga i ludzi o życiu i śmierci drugiego człowieka. Ci starsi mieli za sobą prawo boskie i ludzkie, ale nie Boga. Bóg był po stronie rozpustnicy.