Nie mylmy miłosierdzia i szczerej miłości wobec osób potrzebujących z brakiem odpowiedzialności. Można rozdać na jałmużnę całą majętność swoją, a miłości nie mieć. Można głosić piękne manifesty i wznosić transparenty z hasłami w obronie szlachetnych wartości, a miłości nie mieć.
Miłość nie cieszy się z niesprawiedliwości. Mimo, że wszystkiemu wierzy oraz nie pamięta złego, nie jest tylko przyjemnym uczuciem, lecz – jak pisze ksiądz Twardowski – w ranach się ukrywa. Miłosierdzie bywa trudne i nie zawsze miłosierni słodko się uśmiechają, nie zawsze są przez wszystkich lubiani.
Chrześcijanin „wyrzucający człowieka na bruk”
Zdarza się, że dyrektor przedsiębiorstwa, czy też proboszcz zatrudniający osoby na umowę o pracę, musi zwolnić jedynego żywiciela rodziny. Może wtedy usłyszeć, i często słyszy, mocne słowa o braku miłosierdzia. Bo jak teraz poradzi sobie rodzina? Jednak nie zawsze jego decyzja będzie przejawem niewrażliwości. Wręcz przeciwnie.
Jeśli troszczy się o dobro wspólne, o powierzoną mu instytucję, nie ma czasem innego wyjścia niż zwolnić osobę, której praca nie przynosi oczekiwanych rezultatów.
Zatrudnienie nie jest aktem charytatywnym, lecz umową mającą na względzie realizację misji organizacji. Zatrudniając osoby, których praca nie służy wspólnemu dobru, pracodawca grzeszy brakiem odpowiedzialności wobec społeczności, której służy, wydaje nie swoje pieniądze niezgodnie z ich przeznaczeniem.
Mój przyjaciel pomógł alkoholikowi zwalniając go z pracy z dnia na dzień. Gdy delikwent znalazł się na ulicy bez grosza w kieszeni, poszedł wreszcie po rozum do głowy, nie był w stanie tak dłużej żyć. Nie poznając siebie w lustrze zdobył pierwszą motywację do zerwania z nałogiem. Jego pracodawca wyświadczył mu większe miłosierdzie, niżby litując się nad nim i nad jego rodzina przymykał oko na to, co się z nim działo.
Przypominam sobie kilka podobnych faktów także z mojego życia zawodowego. Skreślając siedemnastolatka z listy uczniów szkoły, którą prowadziłem, wiedziałem, że to był jedyny sposób, jaki miałem do dyspozycji, by skłonić młodego człowieka do opamiętania. Dopiero po latach podziękował mi twierdząc, że uratowałem mu wtedy życie. Wyrósł na porządnego człowieka.
Chrześcijanin stawiający ubogim wymagania
Spotkałem się z sytuacjami, w których osoba potrzebująca, prosząc o pomoc, nie przyjmowała jednocześnie warunków, jakie były jej stawiane. Chciała pomocy, ale na swoich warunkach. Mądra miłość jest zawsze wymagająca i nie rozdaje darów tylko dlatego, bo pięknie jest być hojnym. Celem obdarowywania ubogich nie jest też uspokojenie własnego sumienia. Z tym się chyba wszyscy zgadzamy. Mądra miłość chce dawać przemieniając ludzkie serca. Pragnie uczyć wdzięczności i zarażać bezinteresownością.
Przyjmując do domu bezdomnego, nie chcę dać mu jedynie dachu nad głową i ciepłej strawy, ale coś więcej. Chcę mu dać mój czas i zatroszczyć się o niego po ludzku. Chcę poznać jego problemy i marzenia respektując jego odmienność i godność. Pragnę nawiązać z nim relację. Wymagam jednak, by szanował panujące w moim domu zwyczaje, by odnosił się z szacunkiem do wartości jakie od pokoleń są dla mnie i dla mojej rodziny święte.
Nie sposób nie nawiązać tu do chrześcijańskiej gościnności w kontekście kryzysu migracyjnego. Miłosierdzie nie tylko wymaga od nas życzliwego otwarcia ramion, ale także nakłada na nas odpowiedzialność za przyjmowanych uchodźców, za ich edukację i przystosowanie ich do życia w nowej społeczności. Z tym wiążą się wymagania, jakie powinniśmy stawiać. Z tym wiąże się trud, jaki powinniśmy podjąć.
Chrześcijanin mówiący „nie”
Być miłosiernym nie oznacza zaspokajać wszystkie oczekiwania, jakie mają wobec nas ludzie potrzebujący. Mój kierownik duchowy zwykł mawiać: „jeśli chcesz wszystkich zadowolić, to zmień zawód – na ten najstarszy zawód świata”. Czasem bardziej ewangeliczną postawą jest powiedzieć „Nie, nie mogę ci w ten sposób pomóc! Nie, nie dam ci tego! Wskażę ci drogę, którą podążając poradzisz sobie sam z problemem”.
Powiedzenie „nie” osobie, która ewidentnie tobą manipuluje, nawet jeśli jest twoja teściową, nie jest brakiem miłości. „Jaki z ciebie chrześcijanin – usłyszałem od proszącego mnie o pieniądze młodego człowieka – wylewasz pomyje na samego Chrystusa”. Czyżby?
Głęboko wierzę w to, że Jezus przychodzi do mnie w spragnionych i głodnych, w osobach opuszczonych i cierpiących, ale wiem również, że ten sam Jezus oczekuje ode mnie mądrego pomagania. A takie pomaganie kosztuje o wiele więcej niż sięgnięcie do kieszeni po kilka banknotów.
Miłosierdzie bez odpowiedzialności za drugiego człowieka, który tak jak ja jest umiłowanym dzieckiem Bożym, może z łatwością stać się tanią ideologią.
Źródło: DEON.pl