Narbutta street (jak mówią nasi podopieczni). 7.30 rano w sobotę, pewnego słonecznego, wiosennego poranka.
Zbieramy się wszyscy (49 osób) w autokarze pełni radości na ten wyjazd. Reprezentujemy 13 narodowości, najmniejszy z uczestników to 8 miesięczny Rafael, natomiast najstarsza jest p. Samirah, rocznik 1938. Ojciec Wiesław wita nas wchodzących do autokaru swoim rozentuzjazmowanym „Jedziemy do Częstochowy!”. Czy my wszyscy zdajemy sobie sprawę, że jedziemy do Królowej Polski? Pewno nie, ale wszyscy bardzo cieszymy się na ten wyjazd.
Ruszamy z pół godzinnym spóźnieniem, co w naszym ośrodku określa się jako normę, ale biorąc pod uwagę przyjezdnych z pod warszawskich miejscowości to i tak sukces. Podróż mija nam miło na rozmowach z sąsiadami i zapoznawaniem się. Siostra Basia, która marzyła żeby zostać pilotem wycieczek zagranicznych czuje się jak ryba w wodzie. W takcie drogi Ewa opowiada nam legendy związane z polskimi miastami.
Dojeżdżamy na czas. Ela i Krzysztof organizują nam zwiedzanie Jasnej Góry. Opowiadają o historii Jasnej Góry i obrazu Czarnej Madonny. Jedno po rosyjsku a drugie po angielsku. Gdy grupa arabsko-polsko nic nie rozumie, pani Bożena spieszy z pomocą. Duch Święty tak wieje, że zawsze się znajdzie ktoś kto przetłumaczy i się zrozumie … mimo takiego bogactwa kultu i języków, jakoś wszystko jest jasne i zrozumiałe. Obchodzimy Jasną Górę po murach obronnych, które są stare jak świat; pierwsze wzniesiono w latach 1621–1624, obecny ich kształt pochodzi z pierwszej połowy XIX wieku. Zdjęcia muszą być wykonane absolutnie wszędzie – przy każdej armacie, każdym zabytku wystawionym na murach. Idziemy potem na obiad do sióstr Nazaretanek. Wyśmienita zupa i drugie danie. Ekipa z Erytrei przynosi swój tradycyjny chleb – Injera, a dla tych co jeszcze poszczą – ryż z jabłkiem (ortodoksyjne święta przypadają w tym roku na dzień 1 maja). W czasie obiadu wspaniale rozmowy, o wszystkim i o niczym, to tym co najważniejsze i o mniej ważnym, ale ważne że razem. Ja mam chwilę i sposobność dowiedzieć się o sytuacji tych, co przeżyli Majdan i musieli wyjechać z Krymu. Mój obiad staje się nagle areną niecodziennych wydarzeń, o których nie dowiem się z telewizji czy gazety. Za takie momenty zawsze Bogu dziękuje, bo to perły!
Po obiedzie dwie godziny czasu wolnego. Dla jednych jest to Msza w kaplicy różańcowej, a dla muzułmanów – spacer i zwiedzanie Jasnej Góry. Prawie każdy jednak zatrzymuje się przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej. Jest coś majestatycznego w tym miejscu Naszej Królowej. Niektórym udaje się obejść obraz na kolanach czy pomodlić się w ciszy, choć ludzi jest wiele i niezły ścisk.
Wyjeżdżamy z Częstochowy tylko z dziesięciominutowym spóźnieniem, za co wszystkim należą się brawa. Co kultura to inny stosunek do czasu. Najlepiej oddaje to pytanie „Czy mamy być punktualnie?” na informacje, że spotykamy się o danej godzinie przy autokarze. To tak jakby istniał w bliżej nieokreślonym miejscu konsensus na spóźnianie. To nagle wiele wyjaśnia.
W autokarze, w drodze, powrotnej rozpoczyna się festiwal talentów. Wpierw raczą nas swoimi pieśniami Egipcjanka i Syryjka, a potem to już każdy wywołany jest do mikrofonu. I chwała Bogu, bo talentów wiele: Ukraina, Polska, Erytrea, Rwanda, Pakistan, Kirgistan, Uzbekistan, Czeczenia, Tadżykistan, Afganistan, Irak, Bangladesz. Rozśpiewany autokar zadowolonych twarzy posuwa się do przodu. Nasza gwiazda wyjazdu, Fizza, która zapowiada się na dobrą dziennikarkę, przejmuje inicjatywę zapytania o poziom zadowolenia wycieczkowiczów. Zbiera skrzętnie komentarze na temat dzisiejszego dnia, pytając, co się wszystkim najbardziej podobało. Pada mozaika odpowiedzi: „Msza Święta i śpiew po arabsku, wizyta u Matki Bożej, dobre poczucie humoru, atmosfera, cała podróż, wszystko, kościół, modlitwa, wejście na wieżę – skąd widać było bardzo daleko, ale także lody..” Zdaje się, że na chrześcijanach ogromne wrażenie wywarła kaplica – jej dekoracyjność i bogate wnętrze, ale także widok rozmodlonych ludzi. Jedna pani komentuje to w ten sposób: „to jak inny świat, jest się jak w niebie czuć, że to serce Polski”. Dla tych, dla których wiara chrześcijańska jest bardziej odległa, wejście na wieżę wywołuje niezatarte wrażenie. No i trudno się dziwić, skoro to najwyższa wieża kościelna w Polsce. Liczy sobie 106,30 m wysokości! Magiczne słowo „lody”, które pada z ust zadowolonych dzieci nie jest przez przypadek. Widać je z lodami przez cały dzień. Dla nich to wielki wyjazd i wielkie święto, więc lody muszą być, mimo że pierwsze pojawiają się już rano, na śniadanie (sic!) a ostatnie na końcowym postoju, czyli już na kolację.
W Warszawie zastaje nas deszcze, po pięknej całodziennej pogodzie. Wracajmy marząc gdzie można by wyjechać następnym razem. Kraków, Wrocław, Święta Lipka, Gdańsk, Zakopane … padają z ust rozmarzonych wycieczkowiczów. Co Bóg da, czyli Inshallah! Tymczasem dziękujemy siostrze Basi i bratu Damianowi za zorganizowanie tego cudownego dnia. God bless you!
Aneta, wolontariuszka JCS „W Akcji”