Towarzyszył jej spory tłum… Łk 7, 11 – 17
Przy bramie miasta spotykają się dwa tłumy. Jeden jest wielki, na jego czele idzie Jezus ze swoimi uczniami. Jezus – Życie. Drugi tłum wychodzi właśnie z miasta niosąc umarłego młodzieńca. Tłum życia i tłum śmierci. Tłum życia jest wielki, tłum śmierci – w oryginale dostateczny, wystarczający. Ciekawe na co miał wystarczać…
Za którym tłumem chcę pójść? Bo dotarło dziś do mnie, nieśmiało jeszcze, że to moja decyzja. Jezus zawsze wychodzi mi naprzeciw z wielkim tłumem tych, którzy idą za Życiem. Tymczasem są sytuacje w moim życiu, relacje, miejsca w sercu, pragnienia i marzenia, które albo zostały uśmiercone, albo wręcz sam je uśmierciłem. Być może ten tłum „wystarczający” mówi o wystarczających powodach, by iść i pogrzebać te zawiedzione nadzieje, popsute relacje, niespełnione pragnienia. To wystarczające powody (jakiekolwiek by nie były), by zakopać to wszystko w ziemi na cmentarzu i zabić życie (w sobie).
Tymczasem Jezus zatrzymuje pochód śmierci. Nie boi się dotknąć mar – czegoś nieczystego, obumarłego, cuchnącego, rozkładającego się. A potem mówi jedno słowo: WSTAŃ! (dosłownie: bądź zbudzony… przez Kogo?). Jezus naprawdę chce tego, bym wstał i szedł za Nim drogą, bym żył. To niekoniecznie jest tak, że ja cały umarłem, ale coś we mnie mogło umrzeć, jakaś część, która przestała być wrażliwa (lęka się bólu, porażki, targa nią wstyd, trudność przebaczenia, itp.). Jezus chce, by cały człowiek szedł za Nim i żył. Tak, jak On jest Żyjący.
Panie, dotknij moich mar… zawołaj mnie.