Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie… Mt 16, 24 – 28
Najpierw wolność. Za Jezusem mogę iść. I jeśli chcę, to wtedy mam się zaprzeć siebie samego, wziąć krzyż i Go naśladować. Jeśli chcę…
Pójść za Jezusem można tylko w wolności. Bóg przyzywa do siebie na wzór atrakcyjności, która przyciąga, a nie przymusu czy powinności. Boże wołanie zawsze jest atrakcyjne i zawsze ma moc, a jest to moc miłości. Wszystko zależy od wolnej decyzji mojego serca.
Czego mam się zaprzeć? Samego siebie. Mówiąc inaczej, wszystkim tendencjom w sobie do nieporządku, temu wszystkiemu, co pcha mnie ku grzechowi i wygodzie. Mam zaprze-czyć w sobie wszelkim tendencjom do oporu wobec Boga – Miłości. Narzędziem do odkrywania tego oporu jest rozeznawanie duchowe.
Wziąć krzyż – to kolejny krok. Chodzi o wzięcie swojego życia takim, jakie ono jest. Czy to oznacza, że ono jest krzyżem? Moje ego chciałoby życia dość wygodnego, dość komfortowego, przeżytego w poważaniu i szacunku od innych, przepędzonego spokojnie i bez większych zawirowań. Jak to się ma do „udanego” życia Jezusa? Jezusa urodzonego w zagrożonej rozpadem rodzinie, pełnego ubóstwa, prześladowanego, odrzucanego nawet przez własną rodzinę, przez elity; przyjaciele – jeden go sprzedał, inny się go zaparł, reszta uciekła i zostaje sam w sfingowanym procesie, skazany na śmierć i powieszony między dwoma łotrami. Udane życie Jezusa… Tak na marginesie, to jedyna prawdziwa asceza chrześcijańska polega na mówieniu TAK życiu Jezusa. Właśnie temu „udanemu” życiu…
I niech mnie naśladuje – to być konsekwentnym do końca w swoim wyborze Jezusa, w swoich wartościach i byciu sobą.
A wreszcie stracić życie z powodu Jezusa. Skojarzyło mi się ze słowami, jakie czasem zakochani mówią o sobie: „straciłem dla niej głowę”. Czy straciłem głowę dla Jezusa? Bo tu chodzi o miłość i nic więcej. Tam skarb mój, gdzie moje serce…