„Przynoszono do Jezusa dzieci, aby włożył na nie ręce i pomodlił się za nie; a uczniowie szorstko zabraniali im tego. Lecz Jezus rzekł: Dopuście dzieci i nie przeszkadzajcie im przyjść do Mnie; do takich bowiem należy królestwo niebieskie. Włożył na nie ręce i poszedł stamtąd” (Mt 19,13-15)
*
Małe dzieci są „nieopłacalne”: daje się im prezenty, robi dla nich różne rzeczy, a one nie dają nic w zamian. W najlepszym razie mogą się uśmiechnąć, podziękować, albo zrobić laurkę. Myślę, że dlatego uczniowie nie dopuszczali dzieci do Jezusa: bo lepiej w tym czasie uzdrowić chorych – będą wdzięczni, więc może w ramach tej wdzięczności wyświadczą w zamian jakąś przysługę, albo coś dadzą; albo lepiej dokonać jakiegoś cudu, dzięki któremu wzrośnie popularność Nauczyciela, etc. etc.
A Jezus mówi, że właśnie do takich jak dzieci, należy Królestwo Niebieskie. Myślę, że chodzi o postawę braku myślenia „handlowego”. Jest taka pokusa, żeby myśleć o swojej modlitwie, czy o swoich uczynkach miłosierdzia, jak o walucie, w której płaci się za swoje zbawienie. To pokusa zasłużenia sobie na zbawienie. To paradoks: niby robi się różne rzeczy dla Pana Boga, ale tak naprawdę po to, żeby być niezależnym od Boga. Żeby móc powiedzieć: „No, może nie jestem idealny, ale jednak zapracowałem na swoje zbawienie”. A najlepiej, żeby móc jeszcze dodać: „Nie to co inni…”. Jakie lęki, czy kompleksy za tym stoją, to inny temat. Nie jest to bynajmniej zachęta to życia jakby Boga nie było, pod hasłem: „bo Pan Bóg i tak wszystko przebaczy” – taki sposób myślenia to, mówiąc teologicznie, grzech przeciw Duchowi Świętemu; mówiąc prosto: bezczelność i świństwo. Myślę, że chodzi o uświadomienie sobie, że my dla Pana Boga jesteśmy zupełnie „nieopłacalni”, jak dzieci. Wszystko otrzymaliśmy od Niego za darmo – jak dzieci. I dobro, które robimy, jest wyłączone z „logiki handlowej” – jest raczej miłą, dziecięcą laurką, niż arcy-poważnym dziełem.
***