Mimo, że 11 kilometrów nad ziemią to spora wysokość, wciąż mogę spojrzeć w górę. Podróżując na Tajwan, przypominam sobie jak Pan mnie prowadził. Jak niesamowitymi drogami mnie prowadził. On czuwa NADE mną. Z wymiaru wysokości.

Jak często myliłem się, sądząc, że jestem już na samej górze, że już wszystko wiem, wszystkiego doświadczyłem. Mniemałem że nic nowego już mnie nie spotka i…faktycznie nic mnie nie spotykało bo wszystko sprowadzałem, wyjaśniałem tym co już mi znane, swojskie. A gdy już w żaden sposób rzeczywistość nie dawała się wcisnąć w moje ramy – frustrowałem się, upadałem.

I co wtedy? Z pomocą przychodził przyjaciel. Wyciągał rękę, pomagał wstać. Przebaczał.

Miałem napisać o przebaczeniu. To ono pozwalało mi ciągle iść. W końcu, wyruszyć w nieznane na 3 lata. Przebaczenie nie pozwalało mi leżeć, pozostawać w dole i rozczulać się nad słabościami, popełnionymi błędami. Ono otwierało przede mną przyszłość. Dawało nadzieję. Ciągłe upadanie i nieustanne powstawanie, co 2 tygodnie rozpoczynanie od nowa. To było moje życie. Dziś mam nadzieję, pragnę, wciąż żyć w taki sposób. Ciągle rozpoczynać od nowa. Nie patrzeć na to co było, lecz wyglądać ku temu co nadejdzie. Uczyć się. Nie tylko na lekcjach z chińskiego.

Ponieważ lecę samolotem o nazwie „Franek” cytat tym razem nie będzie z Lévinasa ;-)

Jeśli jesteś słaby, jeśli upadasz, to popatrz trochę do góry, a tam jest ręka Jezusa, gotowa, która Ci powie „powstań, chodź”.

Franciszek