„Na pustynię chcę ją wyprowadzić i mówić jej do serca. I będzie Mi tam uległa jak za dni swej młodości, gdy wychodziła z egipskiego kraju. I poślubię cię sobie na wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i miłosierdzie. Poślubię cię sobie przez wierność, a poznasz Pana” (Oz 2,16b.17b.21-22)

*

Żyję intensywnie. W niektórych okresach, na granicy przemęczenia (ot, po jezuicku). Ale Bóg mnie codziennie „chce wyprowadzić na pustynię”. I obydwa te momenty są niezbędne do „życia w pełni”. Bo życie nie jest skonstruowane na zasadzie dialektyki: czas uświęcania się na modlitwie i czas robienia wszystkich innych, nie-świętych rzeczy. Jasne, że codzienna pustynia to czas, kiedy się uświęcam. Ale to jest też czas, który uświęca wszystkie inne momenty. Bo odnoszę wrażenie, że Pan Bóg nie tyle wyprowadza mnie na pustynię, żeby wtedy „mówić do mojego serca”, co żeby w tym czasie pomóc mi zrozumieć, co mówi do mnie przez wszystkie pozostałe wydarzenia codzienności. Żebym odkrywał jak On szedł ze mną przez cały dzień. To przynosi nowy smak nawet przaśnym i słabym momentom.

***