„Usłyszawszy o waszej wierze w Pana Jezusa i o miłości względem wszystkich świętych, nie zaprzestaję dziękczynienia, wspominając was w moich modlitwach. [Proszę w nich], aby Bóg Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec chwały, dał wam ducha mądrości i objawienia w głębszym poznaniu Jego samego. [Niech da] wam światłe oczy serca tak, byście wiedzieli, czym jest nadzieja waszego powołania, czym bogactwo chwały Jego dziedzictwa wśród świętych i czym przemożny ogrom Jego mocy względem nas wierzących – na podstawie działania Jego potęgi i siły. Wykazał On je, gdy wskrzesił Go z martwych i posadził po swojej prawicy na wyżynach niebieskich, ponad wszelką Zwierzchnością i Władzą, i Mocą, i Panowaniem, i ponad wszelkim innym imieniem wzywanym nie tylko w tym wieku, ale i w przyszłym. I wszystko poddał pod Jego stopy, a Jego samego ustanowił nade wszystko Głową dla Kościoła, który jest Jego Ciałem, Pełnią Tego, który napełnia wszystko wszelkimi sposobami” (Ef 1,15-23)
*
Miałem dziś dzień skupienia. U kamedułów na Bielanach. W związku z dzisiejszym wspomnieniem św. Teresy Wielkiej, choć punktem wyjścia modlitwy było dzisiejsze czytanie, to treść podpowiadał przede wszystkim fragment z „Księgi życia” patronki dzisiejszego dnia. Dwa motywy przewijają się u niej, podobnie z resztą jak u wielu innych świętych – własna grzeszność i męka Pana Jezusa. Tak się zorientowałem, że to właśnie te dwa elementy, których intuicyjnie się unika. Bo jedno i drugie nieprzyjemne. I wałkowanie obu wydaje się bezsensowne. Tymczasem dla Teresy stały się one źródłem duchowego odrodzenia. Bo kiedy spojrzy się na nie z otwartym sercem i umysłem, przemieniają się one w doświadczenie nieskończonego MIŁOSIERDZIA Pana Boga. Boga, który cierpiał za mnie tak bardzo, jak nawet nie potrafię sobie wyobrazić. Boga, którego ofiarę ignoruję moimi grzechami. Boga, który nigdy nie mówi: tym razem przesadziłeś, koniec… Choćby dlatego warto uczyć się od świętych.
***