W ostatnim czasie udało mi się odwiedzić, zamieszkałą przez rdzenną ludność wyspy, wioskę w górach. W odróżnieniu od Tajpej, gdzie studiuje czy pracuje mnóstwo obcokrajowców, tam w wysokich górach byłem prawdziwą atrakcją: niebieskie oczy, blondyn, przystojny… Ale nie o mnie miało być.
Zaskoczyło mnie to ile życia miały w sobie osoby tam zamieszkałe. Razem z grupą młodych osób spędziłem tam dwa dni, „marnując” czas głównie z dziećmi/młodzieżą i „babciami”. Większość dorosłych przeprowadziła się do miasta gdzie mogą znaleźć pracę.
Muszę przyznać, że różni ich nie tylko przynależność etniczna, ale też sposób bycia. Jak gdyby świeże górskie powietrze dodawało im żywotności, sprawiało, że z twarz bije wolność. Nie chce popaść w romantyczne marzenie o utopijnym życiu w dziczy. Ale w tych prostych ludziach spotkałem coś prawdziwego. Byli inni od tych mijanych na co dzień w betonowej dżungli.
A może to ja byłem tam inny? Miałem czas by spotkać się z nimi, by usłyszeć co chcą mi powiedzieć (mimo że nie rozumiem co mówią), by w prosty sposób razem świętować.
To wszystko sprawiło, że w listopadzie, miesiącu poświęconym wspominaniu zmarłych, ja intensywnie rozmyślam o życiu. Czym ono właściwie jest? Jakie środowisko musi zaistnieć by mogło się rozwijać? Czy to wszystko co mnie boli, co jest brakiem życia, nie odsyła mnie czasem do myśli o Zmartwychwstaniu, które dokonuje się przecież tu i teraz. Gdy w spirali zła, naprzeciw losowi, potrafię zdobyć się na gest pełen dobroci. Czy fakt mojej przemijalności, nie przypomina mi o tym, co we mnie trwa na wieczność?
„Prawdziwe życie jest nieobecne.” A jednak jesteśmy w świecie.
Emmanuel Lévinas