Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Mt 5, 1-12a
Niebo to przyłożenie serca do serca. Zranionego serca Jezusa do mojego, poranionego serca. Nie ma innego Nieba.
Zbawienie polega na relacji. Zbawienie polega na kochaniu. Będzie to taka miłość, za jaką tutaj tęsknię i z głodu za nią popełniam tyle głupot w życiu, tyle grzechów. Zbawienie to miłość, Niebo to miłość, Dom Ojca – to miłość.
Kiedy człowiek umiera, to nie żałuje tego, że się źle uczył w młodości, że biznes mu nie szedł, że nie zdobył takich czy innych tytułów, zaszczytów. A nawet tego, że nie wyszlifował w sobie takich, czy innych cnót. Bo się okazuje, że patrząc śmierci w oczy przestaje to mieć jakiekolwiek znaczenie. Taki człowiek żałuje, że nie kochał zbyt mocno, że nie umiał się pojednać, pogodzić. Że nie udało się naprawić relacji, nie udało się być wystarczająco blisko.
Więc Niebo to relacja z Tym, który kocha mnie miłością odwieczną, bezwarunkową („Żyć w niebie oznacza być w Chrystusie” KKK 1025). Czyż dzisiejsze błogosławieństwa o tym nie mówią? Do tego wszystkiego, o czym one mówią (smutek, cichość, pragnienie sprawiedliwości, wprowadzanie pokoju, itd.) potrzeba relacji i potrzeba wrażliwości serca. Serce wrażliwe to takie, które w obliczu krzywdy, przeciwności, niesprawiedliwości, cierpienia – nie zamyka się i nie odpłaca tym samym. Świętość to serce wrażliwe, które kocha niezależnie od okoliczności. To serce podatne na zranienia, które się nie zamyka na nikogo, szczególnie na krzywdziciela. To serce przyłożone do serca. Serce cierpliwie oczekujące na pełnię Miłości.