Słyszymy w dzisiejszym fragmencie Ewangelii, że lud słuchał Jezusa z zapartym tchem. Jezus poruszał do głębi, karmił słowem ludzi, którzy byli głodni miłości, potęgował ich pragnienie, by nadać życiu sens. Nauczał z mocą.
Przyzwyczailiśmy się używać słów, jako narzędzi do przekonywania, do argumentowania. Czy jednak Jezus kiedykolwiek przekonywał kogoś do swoich racji uzasadniając słowami, że to co mówi jest logiczne i rozsądne? Czy odpowiadał jasno na pytania tym, którzy szukali odpowiedzi? Raczej niepokoił, zmuszał do myślenia, zadawał swoim rozmówcom pytania, na które da się w pełni odpowiedzieć jedynie życiem. Nie dawał gotowych, prostych odpowiedzi. Jedynie potwierdzał czynami, że Bóg jest wierny, że konsekwentnie realizuje swoje obietnice. Przekonywał do siebie znakami i świadectwem życia. Wprawiał w zakłopotanie, burzył myślowe schematy, łamał stereotypy.
Zadając pytania odpowiadał często pytaniami. Było tak w przypadku uczonego w Prawie pytającego o definicję bliźniego (por. Łk 10,30-37). Ze strony Jezusa nie pada żadna definicja, lecz opowiadając przypowieść o miłosiernym Samarytaninie zadaje pytającemu pytanie: Kto według ciebie okazał się bliźnim? „Ten, który okazał mu miłosierdzie” – odpowiada uczony. Puentą tego dialogu Jezusa z uczonym jest zadanie powierzone poszukującemu prawdy: „Idź, i ty czyń podobnie”, sam stań się bliźnim, wtedy będziesz wiedział, co znaczy nim być, życiem odpowiedz sobie na to pytanie. Gdy prowadze rekolekcje dla nauczycieli, często powtarzam, że jeśli w wychowaniu będziemy tak formułowali pytania, by stawały się one zadaniem, nieraz na całe życie, będą się one naszym uczniom śniły po nocach, będą za nimi chodziły tak, jak za bogatym młodzieńcem chodziło z pewnością jezusowe zaproszenie do rozdania swojego majątku ubogim: „jeśli chcesz…”. Czy chcę?
Nauka z mocą nie polega więc na przekonywujących argumentach, lecz na budzeniu człowieka z uśpienia. Jeśli towarzyszą temu czytelne znaki widoczne gołym okiem, wtedy słowom trudno się oprzeć. Czy takiego nauczania możemy doszukać się w Kościele XXI wieku?
Największym znakiem mocy przepowiadania była i jest przemiana osoby, do której dotarło słowo – cud przemiany jego serca. Nie dajmy się jednak zwieźć pozornym cudom. Tak powszechnym w naszych czasach. Nawróciłem się podczas pielgrzymki do takiego, czy innego sanktuarium, wróciłem przemieniony ze spotkania modlitewnego, po przeczytaniu książki moje życie zmieniło się. Jak? Jak się zmieniło?
Częściej chodzę do Kościoła, częściej przystępuję do spowiedzi i do komunii, częściej się modlę, więcej poszczę, więcej, więcej, więcej… I co z tego? – pytam. Jak to co? Jestem nawrócony, modlę się za grzeszników trzy razy dziennie, spędzam godziny na adoracji Najświętszego Sakramentu. Czy to nie wystarczające świadectwo?
Nie, to żadne świadectwo. Wiara to nie kwestia modlenia się, ani ilości modlitwy, ani jej jakości. Wiara to postawa, która rzuca się w oczy, która imponuje niewierzącym, pogubionym, zgorzkniałym, załamanym… To postawa, bezinteresownej troski o drugiego człowieka, która niepokoi, a zarazem wzbudza ciekawość i każe pytać: „Skąd masz ten entuzjazm? Jak to możliwe, że masz w sobie tyle wewnętrznej radości opiekując się niepełnosprawnym dzieckiem? Skąd bierzesz czas, by pomagać obcym ci ludziom?” Wtedy jest czas, by głosić słowem Ewangelię, by wytłumaczyć, że to co robię dla innych to zasługa Jezusa Chrystusa, nie moja.
Prawdziwa pobożność nie polega na mnożeniu modlitw, ani na zmuszaniu się do dobrego postępowania. Święty Jakub tłumaczy w swoim liście, że prawdziwa pobożność polega na trosce o wdowy i sieroty w ich utrapieniach i na czynieniu tego bezinteresownie, a nie według logiki coś za coś. Takiej pobożności nie znali faryzeusze i woleli spędzać czas na długich modlitwach.
Nie chciałbym być opatrznie zrozumiany. Modlitwa ma wielką wartość, ale jak napisał kiedyś Albert Schweitzer: „Modlitwy nie zmieniają świata. Modlitwy zmieniają ludzi, a ludzie zmieniają świat”. Modlitwa prośby, gdy bezinteresownie proszę, by Bóg komuś błogosławił, by przywrócił mu zdrowie, taka modlitwa jest wyrazem mojej miłości i to ona, ta miłość, przede wszystkim mnie zmienia. Modlitwa za kogoś uświadamia mi, że kocham, że na kimś mi zależy. To w ten sposób modlitwa zmienia świat. Zmienia po prostu nas, uszlachetnia nasze pragnienia, uświadamia nam, że pragniemy dobra drugiej osoby. A że czasem stanie się przy okazji cud, to nie w wyniku modlitwy, lecz w wyniku naszej miłości, która poruszyła Niebiosa, w wyniku naszej miłości, która poruszyła wszechświat krzyżując nieraz prawa natury. Modlitwa to nie magiczne zaklęcie, które sprawia, że Bóg coś daje. Modlitwa powinna towarzyszyć naszej trosce o potrzebujących, a nie ją zastępować.
Twoje spracowane dłonie i wdzięczne serce są milsze Bogu niż posty i pielgrzymki. Obrzędy, które odprawiamy maja sens tylko wtedy, gdy pomagają nam celebrować życie, odprawiać nabożnie codzienne trudy, praktykować życzliwość, dzielić się nadzieją.