Skoro głos Twego pozdrowienia stał się w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie. Łk 1, 39-56
Maryja idzie w góry na spotkanie z Elżbietą. Do bliźniego, moim zdaniem, zawsze idzie się „w góry”. Bo relacje to nie bułeczka z masłem. Powierzchowne są miłe i przyjemne. Te głębsze relacje potrafią być Himalajami. Bo to wyjście ku komuś, kto jest inny. Kto nie myśli jak ja, przeżywa i odczuwa inaczej niż ja, patrzy na rzeczywistość inaczej niż ja. Zasadniczo wszystko w nim jest inne. Do tego naprawdę potrzeba „wyjść ze swojej ziemi rodzinnej…, ze swojego bezpiecznego światka, by pójść „w góry” i „wejść do domu Zachariasza” (nie swojego). Wyjść ze swojego, by wejść do bliźniego. Wtedy może dojść do spotkania.
Maryja „tylko” pozdrawia Elżbietę. I z tych krótkich słów życzliwości, ciepła i miłości porusza się w łonie Elżbiety dziecko i zostają napełnieni Duchem Świętym. Niesłychane! A może zwyczajne? Kiedy wypowiadam słowa miłości, życzliwości, dobra, prawdy, to… pojawia się i wypełnia nas Duch Święty. Ten, którego w tych dniach intensywniej przyzywamy. Relacja karmi się miłością, która objawia się w drobnych gestach życzliwości, a nawet „zwykłego” pozdrowienia. A może nie jest ono zwykłe? Może każde pozdrowienie ma znamiona błogosławieństwa, które jest zarazem słowem i darem – darem nie czegoś materialnego, lecz darem spotkania.
Pozdrowienie ma taką moc, że w łonie Elżbiety porusza się dziecko – poruszenie jak taniec. Jakby ucho było w tajemniczy sposób połączone z łonem, z sercem, z duchem. Stąd wiara rodzi się właśnie ze słuchania Słowa. Ucho (i w ogóle zmysły) to takie drzwi, przez które wchodzi do mego wnętrza to, co zewnętrzne. Czego więc słucham, na co patrzę, czego dotykam – to porusza moje serce i przemienia życie.
Magnificat… hymn, w którym poruszają mnie trzy słowa: radość – duch rozweselony w Bogu, który zbawia; wielkie rzeczy, jakie czyni Bóg – a największa z nich to Słowo, które stało się Ciałem we mnie; pokora służebnicy i pokora Boga – jedyny kierunek rozwoju życia duchowego. Historia zbawienia to nieustanne uniżanie się Boga, coraz większe ukrywanie się Boga, aż… ukrył się w człowieku (= stał się człowiekiem) i tu człowiek Go nie rozpoznał.
Wielbi dusza moja Pana!