W dniu Pięćdziesiątnicy stanął Piotr razem z Jedenastoma i przemówił donośnym głosem:
«Mężowie Judejczycy i wszyscy mieszkańcy Jeruzalem, przyjmijcie do wiadomości i posłuchajcie uważnie mych słów! Jezusa Nazarejczyka, Męża, którego posłannictwo Bóg potwierdził wam niezwykłymi czynami, cudami i znakami, jakich Bóg przez Niego dokonał wśród was, o czym sami wiecie, tego Męża, który z woli, postanowienia i przewidzenia Boga został wydany, przybiliście rękami bezbożnych do krzyża i zabiliście. Lecz Bóg wskrzesił Go, zerwawszy więzy śmierci, gdyż niemożliwe było, aby ona panowała nad Nim, bo Dawid mówi o Nim:
„Miałem Pana zawsze przed oczami, gdyż stoi po mojej prawicy, abym się nie zachwiał. Dlatego ucieszyło się moje serce i rozradował się mój język, także i moje ciało spoczywać będzie w nadziei, że nie zostawisz duszy mojej w Otchłani ani nie dasz Świętemu Twemu ulec rozkładowi. Dałeś mi poznać drogi życia i napełnisz mnie radością przed obliczem Twoim”.
Bracia, wolno powiedzieć do was otwarcie, że patriarcha Dawid umarł i został pochowany w grobie, który znajduje się u nas aż po dzień dzisiejszy. Więc jako prorok, który wiedział, że Bóg przysiągł mu uroczyście, iż jego Potomek zasiądzie na jego tronie, widział przyszłość i przepowiedział zmartwychwstanie Mesjasza, że ani nie pozostanie w Otchłani, ani ciało Jego nie ulegnie rozkładowi.
Tego właśnie Jezusa wskrzesił Bóg, a my wszyscy jesteśmy tego świadkami».
(Dz 2, 14. 22b-32)
„Kim ja jestem? Pytam siebie coraz częściej…”, ciśnie się za klasykiem na usta – bo faktycznie, ostatnio sporo się zastanawiałem nad sensem mojego bycia chrześcijaninem, zakonnikiem, jezuitą.
Jedna z konkluzji, jest związana z czytaniami, które Kościół proponuje w tym czasie.
Apostołowie po zmartwychwstaniu i po zesłaniu Ducha Świętego, zaczęli głosić wprost Dobrą Nowinę. Tysiące ludzi nawracały się i zaczynały wierzyć w Chrystusa. Nie było w tym wielkiej mądrości apostołów – po prostu mówili o tym, na co ludzie czekali: o Mesjaszu – Synu Bożym.
Rzecz w tym, że ludzie mieli chyba wtedy większe poczucie istnienia Boga i Jego zaangażowania w życie ludzi. Wystarczyło głosić meritum. Dziś trzeba też przez cały czas przygotowywać grunt. Uświadamiać, że istnieje coś więcej, niż to co dotykalne. Że istnieje jakaś Transcendencja. W końcu, że to nie jest tylko jakaś energia, ale konkretna Osoba – Bóg, który stworzył nas z absolutnie bezinteresownej miłości, co dobitnie potwierdził, kiedy z miłości wszedł w świat jako człowiek i z tej miłości dał się zabić – żeby nasza śmierć nie była bezwzględnym końcem, ale drogą do życia.
Myślę, że zwłaszcza ten pierwszy element, jest dziś istotnym elementem bycia zakonnikiem: bycie znakiem, który przypomina o istnieniu Boga. Sądzę, że już przez sam fakt konsekracji. W jaki sposób? Myślę, że dość oczywisty – nie znajduję na tym świecie powodu, dla którego miałbym zrezygnować z życia z kobietą (i wszystkich fajnych rzeczy z tym związanych), z pełnego dysponowania własnym czasem czy planowanie własnego życia. Tylko KTOŚ, kto jest nieskończenie większy od wszystkiego na świecie może skłonić do takiego życia.
A głoszenie Ewangelii o Jezusie wprost? Chyba nikt, kto bierze chrześcijaństwo na serio nie wierzy, że cokolwiek może to zastąpić. Pomaganie biednym, segregacja śmieci i wszelkie dialogi są ważne. Ale to Jezus zbawia. Wszystko inne jest środkiem, by inni ludzie mogli Go spotkać.
***
Po takim wstępie, nie mogłem wrzucić innego kawałka ;)