Hieronim Fokciński SJ w 1991 r. został mianowany konsultorem Kongregacji do Spraw Kanonizacyjnych. Rok później relatorem tejże Kongregacji, a od 1994 także wykładowcą w jej Studium. Jezuita zmarł 30 lipca br.
Prezentujemy archiwalny wywiad z o. Hieronimem Fokcińskim SJ
Józef Augusyn SJ: Przez ponad dwadzieścia lat pracował Ojciec w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych najpierw jako konsultor, a później jako relator. Był to okres pontyfikatu Jana Pawła II, który wyniósł na ołtarze wielu błogosławionych i świętych.
Hieronim Fokciński SJ: O ile się nie mylę, Jan Paweł II wyniósł na ołtarze tysiąc trzystu czterdziestu błogosławionych i blisko pół tysiąca świętych, wśród których ponad czterystu to męczennicy. To o wiele więcej niż wszyscy papieże do końca XVI wieku. W czasach pontyfikatu Jana Pawła II rzeczywiście nastąpiło niezwykłe ubogacenie Kościoła przez wskazanie tak licznych wzorów świętości. Niektórzy mówili nawet o „fabryce świętych”. Kard. Angelo Amato, obecny prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, zaznacza jednak, że to święci fabbrica di alta qualità – wysokiej jakości.
Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych powstała w poprzednim stuleciu, jej korzenie tkwią jednak głęboko w historii Kościoła.
Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych razem z Kongregacją do spraw Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów powstała w marcu 1969 roku. Na te dwa nowe dykasteria podzielono Kongregację do spraw Obrzędów, której początki sięgają 1588 roku, czyli czasów pontyfikatu Sykstusa V.
Czy pierwsze procedury beatyfikacyjne i kanonizacyjne powstały właśnie w XVI wieku?
Działania Kongregacji do spraw Obrzędów zmierzały do dalszego uporządkowania tych kwestii. W czasach pierwszych chrześcijan nie było żadnych procedur. Wierni, uznając nadzwyczajne cnoty i cuda zdziałane za przyczyną męczenników czy wybitnych wyznawców, kanonizowali ich poprzez oddawanie im publicznego kultu. Ten kult był z kolei aprobowany przez duchowieństwo, a przede wszystkim przez odpowiedzialnego za wspólnotę biskupa. Lokalnych męczenników wpisywano do tak zwanych martyrologiów, czyli ksiąg, które podawały krótkie informacje o nich oraz datę ich wspomnienia. Bardziej rozwiniętą formą wczesnej kanonizacji było przeniesienie (translatio) i wywyższenie (elevatio) ich relikwii. Z czasem aktu przeniesienia nie dokonywał biskup miejsca, lecz działał w porozumieniu z innymi biskupami lub na zwoływanych synodach. Mniej więcej od X, XI wieku w ogłaszaniu nowych świętych coraz częściej brali udział papieże. Dodawało to i znaczenia, i splendoru takiej uroczystości. Powoli zrodziło się przekonanie, że jedynie papież ma prawo dokonywania kanonizacji, czyli wprowadzania kultu publicznego w całym Kościele.
Pierwszy zachowany dokument mówiący o poddaniu tej kwestii władzy papieża pochodzi z XII wieku i dotyczy św. Olafa, króla Norwegii w latach 1016-1028, który umacniał w tym kraju chrześcijaństwo. Został on z kraju wygnany i zginął w bitwie o tron w 1030 roku. Na jego grobie działy się cuda i miejscowy biskup w 1031 roku ogłosił go świętym męczennikiem. Były jednak też głosy, że zmarł w upojeniu alkoholowym. Tym okolicznościom zawdzięczamy pierwszy, pewny przypadek zarezerwowania przez papieża Aleksandra III w 1170 r. rozstrzygnięcia tej kwestii władzy Stolicy Apostolskiej.
W 1234 roku na mocy Dekretałów Grzegorza IX prawo kanonizacji, czyli wprowadzenia nowego kultu w całym Kościele, zostało formalnie zastrzeżone dla papieży. Przez następne stulecia papieże uściślali coraz bardziej procedury, a w czasach pontyfikatu Urbana VIII (1623-1644) przeprowadzono gruntowną reformę procesów beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych.
Na czym ta reforma polegała?
W tym czasie wielu świętych było już otoczonych w Kościele publicznym kultem. Nie wszyscy jednak byli formalnie kanonizowani przez papieży, zgodnie z prawem obowiązującym od 1234 roku. 13 marca 1625 roku na polecenie Urbana VIII Kongregacja Świętej Inkwizycji wydała dekret zabraniający publicznego kultu osób formalnie niebeatyfikowanych i niekanonizowanych. Jednocześnie spod jego obowiązywania wyjęci zostali tak zwani dawni błogosławieni lub święci, których kult miał miejsce na podstawie ogólnej zgody Kościoła, wynikał z pism Ojców Kościoła czy pism osób świętych, odbywał się za zgodą lub wiedzą Stolicy Apostolskiej albo za zgodą i wiedzą miejscowych ordynariuszy. Warunkiem wyjęcia spod wspomnianego dekretu był więc kult określany jako „od niepamiętnych czasów”.
Co konkretnie to oznaczało?
Mocą dekretów urbaniańskich ustalono, że osoby czczone jako święci czy błogosławieni jeszcze przed 1534 rokiem, a więc sto lat przed brewe Urbana VIII z 1634, mogły nadal taką cześć odbierać. Jeśli jednak chciałoby się przejść do beatyfikacji czy kanonizacji formalnej, to należy najpierw udowodnić, że taki kult rzeczywiście istniał. Przy wynoszeniu do chwały ołtarzy osób, których kult rozwinął się po tej dacie, obowiązywało już nowe prawodawstwo. Nieuprawniony kult publiczny byłby przeszkodą w ich wyniesieniu na ołtarze.
Kuria Rzymska, w przypadku kultu starożytnego wymagała od biskupów przedstawienia odpowiedniej dokumentacji istnienia takiego kultu, po zweryfikowaniu której oficjalnie zatwierdzała trwający już kult (conferma cultus). Takie potwierdzenie miało miejsce w przypadku większości polskich błogosławionych, na przykład w 1685 roku potwierdzono kult Szymona z Lipnicy, a w 1690 roku – Kingi. Później na podstawie tego potwierdzenia i po udowodnieniu heroiczności cnót w XX wieku zostali oni kanonizowani.
Czy dzisiaj także obowiązuje podobna procedura?
Tak. Pontyfikat Urbana VIII w wieku XVII dał początek pewnym formalnym procedurom. Od tego momentu możemy mówić w pełni o instytucji kanonizacyjnej. Kolejni papieże, w miarę pojawiania się nowych wątpliwości czy problemów, starali się je udoskonalić. Wpływ na to miał również rozwój nauk, zwłaszcza historycznych i metodologii nauk w XIX i XX wieku. Także w dzisiaj obowiązującej praktyce Kościoła jest możliwe owo „potwierdzenie kultu”. Tak było chociażby w przypadku św. Meinarda, żyjącego w XII wieku, pochodzącego z Niemiec, pierwszego biskupa Liwonii, historycznej krainy wchodzącej w skład Łotwy. Wiele dokumentów dotyczących jego kultu uległo zniszczeniu w czasach licznych wojen na tych terenach, reformacji, a później w wyniku wojen światowych. Sprawa wydawała się już zamknięta.
Tymczasem na początku pontyfikatu Jana Pawła II z Sekretariatu Stanu wpłynęła do Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych prośba o zbadanie, czy w archiwach są jakieś materiały dotyczące Meinarda. Kongregacja przygotowała dokument, w którym informowała, że nie posiada wystarczającej dokumentacji, by stwierdzić świętość Meinarda, a mnie poproszono, bym tekst ten przetłumaczył na język polski dla arcybiskupa Rygi, który z Papieżem rozmawiał o tej sprawie właśnie po polsku. Zanim jednak przekazałem pismo Ojcu Świętemu, sprawdziłem w starych martyrologiach, czy przypadkiem nie ma w nich wzmianek o Meinardzie.
Co Ojciec ustalił?
Imię to pojawiało się raz jako błogosławiony, raz jako święty. Poszedłem więc do sekretarza Kongregacji z propozycją, by sprawę dokładniej zbadać. Wtedy usłyszałem: „To niech się ojciec tym zajmie”. Znalazłem między innymi dokument mówiący o wizycie na Łotwie wicekanclerza Kurii Rzymskiej, który miał pogodzić miejscowych Kawalerów Mieczowych z Krzyżakami. Przy tej okazji poszedł na grób Meinarda i oddał mu hołd jako świętemu. Wspomniany delegat papieski był w tym czasie (1225 rok) odpowiednikiem sekretarza stanu, a więc drugą osobą po papieżu i odpowiadał za sprawy prawne. Jego działania nie mogły być przypadkowe, także nawiedzenie grobu Meinarda.
Te ustalenia stały się wstępem do dalszych poszukiwań. Na podstawie zebranych informacji Kongregacja powiadomiła Sekretariat Stanu, że są wystarczające podstawy, aby przyjąć fakt kanonizacji dokonanej przez biskupów Liwonii jeszcze przed zarezerwowaniem takich decyzji Stolicy Apostolskiej. W czasie pielgrzymki na Łotwę, we wrześniu 1993 roku, Jan Paweł II tylko uroczyście odnowił jego kult.
Zdarzały się jednak przypadki, kiedy święty przestawał nim być. Na przykład św. Filomena. Pamiętam z lat mojego nowicjatu w Starej Wsi, że na korytarzu jezuickiego kolegium wisiał jej wizerunek. Po Soborze Watykańskim II powiedziano nam, że takiej świętej nie było.
Takie stwierdzenie nie jest ani szczęśliwe, ani prawdziwe. W ramach reformy liturgicznej przeprowadzonej po Soborze Watykańskim II, kiedy porządkowano wspomniane martyrologia, wskazano na grupę osób, których czci nie należy podtrzymywać ani rozwijać, ale tam, gdzie kult jest żywy i ma długą tradycję, nie należy go usuwać. Dotyczyło to postaci tych świętych, co do których było zbyt wiele historycznych wątpliwości, a w ich życiorysach przeważały elementy legendarne, jak w przypadku wspomnianej przez ojca Filomeny. Czczono ją jako męczenniczkę żyjącą na przełomie III i IV wieku. W nowożytnych czasach czczoną ją zwłaszcza w Ameryce Łacińskiej.
Dziś oficjalnie obowiązuje Martyrologium Romanum, które zawiera wykaz – jakkolwiek niekompletny – świętych i błogosławionych Kościoła katolickiego, uwzględniający również postacie ze Starego Testamentu, a także aniołów i archaniołów. Wykaz ten jest w miarę upływu czasu uzupełniany. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że wielu wpisanych tam świętych i błogosławionych nie miało procesów beatyfikacyjnych czy kanonizacyjnych, z jakimi mamy do czynienia współcześnie. Wspomniałem polskich błogosławionych, ale podobnie było na przykład ze św. Augustynem czy moim patronem św. Hieronimem. Ich kult został jedynie „potwierdzony” na podstawie – jak wspomniałem – pism Ojców Kościoła, żywego kult wiernych i tradycji.
W XX wieku procedurę kanonizacyjną zreformował także Jan Paweł II. Na czym ta zmiana polegała?
To było przede wszystkim ogromne przyśpieszenie procedur. Do czasu tej reformy obowiązywały bowiem dwa procesy. Najpierw w diecezji tak zwany proces o sławę świętości, który bywało, że trwał nawet kilkanaście lat. Kiedy na poziomie diecezji uznano, że sława świętości jest wystarczająca, wysyłano dokumenty do Kurii Rzymskiej. W Rzymie badano je, co także długo trwało. Kiedy przystępowano do procesu apostolskiego, mającego za zadanie zebranie dowodów świętości, głównie w formie zeznań świadków, to często świadkowie ci już nie żyli. Dlatego Papież Paweł VI zdecydował, że w diecezji będzie przeprowadzany tylko jeden proces w obydwu kwestiach.
Inna znacząca zmiana wprowadzona przez konstytucję apostolską Divinus perfectionis Magister Jana Pawła II (z 25 stycznia 1983 roku) polegała na tym, że odtąd proces przeprowadzają biskupi miejsca mocą własnego autorytetu. Stolica Apostolska wydaje natomiast nihil obstat, które nie jest zgodą na przeprowadzenie procesu (jak to było wcześniej), ale potwierdzeniem, że nie ma przeszkód do jego rozpoczęcia. Kolejną nowością wprowadzoną w tym czasie był także urząd relatora.
To właśnie ten urząd pełnił Ojciec przez wiele lat. Na czym polega praca relatorów?
Po zamknięciu w diecezji pierwszej fazy procesu, czyli po zebraniu wszystkich materiałów i przesłaniu ich do Rzymu, zaczyna się drugi etap procesu – opracowanie nadesłanych dokumentacji. Na podstawie dokumentów i zeznań świadków pod kierunkiem relatorów opracowywane jest tak zwane positio, czyli całość dowodów albo o heroiczności cnót, albo o męczeństwie danego kandydata. Na tym etapie relatorzy oprócz wskazówek, jak należy opracować positio, są zobowiązani uchwycić wszelkie możliwe trudności i starać się razem z piszącym je wyjaśnić. Nie może wyrazić zgody na dalszy etap procedury, jeśli ma jakiekolwiek wątpliwości i zastrzeżenia.
W papieskiej konstytucji mocno podkreślony został wymóg, aby relatorzy byli nie tylko teologami, lecz także historykami Kościoła. To ważny moment reformy, ze względu na materiał, z którym relatorzy mają do czynienia w swojej pracy, zwłaszcza w sprawach historycznych, gdy z racji na odległość czasową brak już zeznań świadków. Relator musi znać metodologię naukowo-krytyczną, kilka języków, aby wiedzieć, jak te dokumenty interpretować. Stąd potrzeba szerokiej wiedzy historycznej i prawniczej, a nie tylko teologicznej.
Co jeśli w dokumentacji czegoś brakuje?
Pracownicy Kongregacji na wspólnej naradzie, kongresie, rozważają wówczas, czy można z brakującego elementu zrezygnować, względnie sanować. Jeśli nie, to do diecezji, w której miał miejsce proces, kieruje się prośbę o uzupełnienie lub dopracowanie nadesłanych materiałów. W zupełnie wyjątkowych wypadkach całość dokumentacji może być odesłana do diecezji celem przeprowadzenia nowego dochodzenia. W wyjaśnianiu zauważonych trudności relatorowi służy pomocą postulator reprezentujący w Rzymie stronę starającą się o wyniesienie na ołtarze konkretnej osoby. Stroną tą jest najczęściej diecezja lub zakon, bardzo rzadko osoby prywatne. Od zaangażowania i umiejętności postulatora wiele zależy. To ważna postać w całej procedurze beatyfikacyjnej.
Jak już wspomniałem, zadaniem relatora jest czuwanie nad przygotowaniem posistio, czyli swoistej syntezy dotyczącej heroiczności życia i działalności kandydata na ołtarze. Takie positio, nieraz liczące nawet parę tomów, przekazywane jest – o ile zachodzi taka potrzeba – sześciu konsultorom historykom z różnych instytucji naukowych. Ich zadaniem jest uważna lektura całości przedstawionych materiałów i wydanie opinii, czy zebrano całość wymaganej dokumentacji, czy jest ona wiarygodna, czy została dobrze przygotowana i wreszcie czy na podstawie tak zebranego i opracowanego materiału może swobodnie wypowiedzieć się komisja teologów na temat świętości przedstawianej osoby.
Co dzieje się później?
Każda sprawa jest przekazywana komisji składającej się z dziewięciu teologów wyznaczonych przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych, którzy mają odpowiedzieć już tylko na jedno pytanie: Czy rzeczywiście istnieją wystarczające argumenty przemawiające za uznaniem świętości danego kandydata. Jeśli dwie trzecie teologów wyrazi przychylną opinię, sprawa zostaje przedłożona pod osąd kardynałów i biskupów na zebraniu zwyczajnym, kierowanym przez prefekta z udziałem sekretarza Kongregacji, podsekretarza i prałata teologa. Kardynał prefekt powiadamia o wyniku tego posiedzenia Papieża, który wydaje pozwolenie na ogłoszenie dekretu o heroiczności cnót, męczeństwie i cudach dokonanych za wstawiennictwem kandydata do chwały ołtarzy. Po opublikowaniu dekretu ustala się datę beatyfikacji. Kanonizację poprzedza jeszcze uroczyste zebranie z udziałem Papieża, który pyta o opinie kardynałów i biskupów i zatwierdza datę.
Zdarza się jednak, że sprawa przeszła już wszystkie szczeble, a do samego aktu beatyfikacji czy kanonizacji nie dochodzi. Musimy pamiętać, że akty te mają służyć Kościołowi, a nie Słudze Bożemu. Jeśli więc są jakieś wątpliwości, albo kult się jeszcze nie rozwinął, to sprawę przesuwa się na późniejszy termin. Czeka się na bardziej sprzyjające okoliczności, często wprost polityczne. Tak było na przykład z kanonizacjami czy beatyfikacjami w Hiszpanii z czasów wojny domowej w latach trzydziestych XX wieku.
Do beatyfikacji i kanonizacji potrzebny jest także cud.
W przypadku beatyfikacji cud jest wymagany przy orzekaniu heroiczności życia, w przypadku męczeństwa – nie ma takiej konieczności. Natomiast do kanonizacji potrzebny jest cud w obu przypadkach. Przy orzekaniu o cudach ma zastosowanie podobna procedura sprawdzająca, z tym że zamiast historyków o konsultacje prosi się lekarzy.
Wszystko to jest bardzo złożone i wymaga uczestnictwa wielu osób.
W jeden proces jest zaangażowanych, już na szczeblu diecezjalnym, do kilkudziesięciu osób. Na etapie badań w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych – podobnie. Dużo zależy od tego, kim był kandydat na ołtarze i w jakich działał warunkach, na jakim stanowisku. Oprócz pracowników Kongregacji zaprasza się często do współpracy specjalistów z różnych dziedzin, na przykład znawców zagadnień mistycznych. Cenna może być też pomoc psychologów lub innych specjalistów różnych dziedzin. Zarówno uznanie heroiczności życia, jak i męczeństwa wymaga wielu i niekiedy skomplikowanych, a zatem i długich badań. By można było uznać kogoś za męczennika, wymagane jest stwierdzenie trzech podstawowych warunków: śmierć musi nastąpić z powodu wiary, musi ona rzeczywiście nastąpić (co może dziwić, ale i co do tego bywają wątpliwości) i musi zostać przyjęta dobrowolnie. Badanie tych wszystkich wątków trzeba przeprowadzać kompleksowo i integralnie. Droga do uzyskania pewności moralnej bywa niekiedy żmudna, skomplikowana i długa.
Swego czasu Kongregacja badała na przykład sprawę księdza, który zginął w Meksyku w czasach prześladowania katolików w latach dwudziestych XX wieku. Ksiądz ten ukrywał się w jakimś domu razem z drugim zakonnikiem i osobą świecką. Policja rządowa znalazła ich w środku nocy i od razu poprowadziła na rozstrzelanie. Świadkowie zeznali, że ksiądz prosił o darowanie życia, a zatem pojawiło się pytanie, czy przyjął swoje męczeństwo dobrowolnie. Rozważano sytuację człowieka i uwarunkowania rządzące reakcjami po nagłym wyrwaniu ze snu wobec bezpośredniego zagrożenia życia. Brano pod uwagę, że każdy ma prawo bronić swojego życia.
Desperackie rzucanie się w śmierć można by uznać za antyświadectwo.
Przynajmniej należy je dokładnie i wnikliwie badać z zastosowaniem całej dostępnej nam dzisiaj wiedzy. Sytuacji trudnych do rozstrzygnięcia bywa naprawdę wiele. Nawet sam fakt, że śmierć rzeczywiście nastąpiła, może stanowić trudny do rozwiązania problem. Przykładem tego może być sytuacja z czasów wojny domowej w Hiszpanii. W jednej z wiosek z domu rodzinnego wyprowadzono młodego księdza i poprowadzono z grupą innych mieszkańców wioski na rozstrzelanie. Świadkowie ostatni raz widzieli go właśnie, gdy opuszczał dom. Potem słuch o nim zaginął. Nikt nie widział ani jak był rozstrzeliwany, ani jego zwłok.
Kiedy w Kongregacji zaczęło się studium materiałów dotyczących męczenników z tej miejscowości, zrodziły się wątpliwości. Bo ksiądz ten mógł zostać rozstrzelany, ale mógł też stanąć po stronie rewolucji i oprawcy mogli go puścić wolno, a teraz miałby około dziewięćdziesięciu lat i spore grono wnucząt. Było zbyt dużo niewiadomych. Postanowiono więc przeprowadzić ekshumację zwłok i badania DNA, gdyż rodzina tego księdza jeszcze żyła. Wśród rozstrzelanych znaleziono jednak tylko szkielety starców i dzieci. Młodego mężczyzny nie było. Kongregacja poleciła więc kontynuowanie poszukiwań.
Czy odnaleziono jakiś ślad?
Niestety, niczego nie znaleziono. Ksiądz został wykluczony z grupy wspomnianych męczenników. Zawsze wymagany jest wysoki stopień pewności. Zdarzały się przypadki, na przykład w Rosji, kiedy okazywało się, że kandydat na ołtarze – męczennik za wiarę – po pewnym czasie odnajdywał się w jakimś obozie. W czasach panowania dyktatur rodzina, sąsiedzi, parafianie nie są w stanie śledzić losów swoich bliskich. Każda sytuacja wymaga zatem dokładnego sprawdzania, analiz i dociekań. Dlatego procesy kanonizacyjne trwają niekiedy tak długo.
Na szczęście kanonizacja nie jest biletem do nieba.
Oczywiście. Ogromna większość świętych, a należą do nich wszyscy zbawieni, nie są formalnie ani beatyfikowani, ani kanonizowani, z zastosowaniem całej, wypracowywanej przez stulecia procedury.