Święty Paweł wzywając do zerwania z procederem kradzieży, wskazuje na jeden z istotnych wymiarów pracy; ma ona służyć wspólnemu dobru, z wypracowanym dobrem należy dzielić się z potrzebującymi, ubogimi: Kto dotąd kradł, niech już przestanie kraść, lecz raczej niech pracuje uczciwie własnymi rękami, by miał z czego udzielać potrzebującemu (Ef 4, 28). Z kolei Apostoł Jakub obnaża iluzję miłości opartej na słowach, pomijającej solidarność i troskę o biednych: Jeśli na przykład brat lub siostra nie mają odzienia lub brak im codziennego chleba, a ktoś z was powie im: «Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i najedzcie do syta!» – a nie dacie im tego, czego koniecznie potrzebują dla ciała – to na co się to przyda? (Jk 2, 15-16). Jeden z poematów afrykańskich trafnie parafrazuje ten dysonans: Byłem głodny, a wy stworzyliście organizację mającą cele humanitarne i prowadziliście długie dyskusje o moim głodzie. Dziękuję wam za to. Byłem w więzieniu, a wy pospieszyliście do kościoła, aby modlić się o moje uwolnienie. Dziękuję wam za to. Byłem nagi, a wy z całą powagą zastanawialiście się nad moralnymi konsekwencjami mojej nagości. Byłem chory, a wy padaliście na kolana, aby podziękować Panu za to, że dał wam zdrowie. Nie miałem dachu nad głową, a wy wychwalaliście Miłość Pana. Wydajecie się być tak pobożni… tak rozmodleni… tak blisko Boga! Ale ja ciągle jestem głodny, ciągle jestem samotny, nagi, chory, w wiezieniu i bez dachu nad głową. I… jest mi zimno (P. Descouvemont).
Miłość ubogich jest stałym posłannictwem Kościoła. Jezus urodził się i żył w ubóstwie i głosił Ewangelię przede wszystkim ludziom ubogim. Co więcej, w swoim nauczaniu utożsamia się z nimi: Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili (Mt 25, 40).
W Starym Testamencie ubóstwo początkowo było postrzegane jako zło, brak Bożego błogosławieństwa. Ubodzy to słowo, które było synonimem żebraków, nędzarzy, opuszczonych, biednych w sensie materialnym. W języku biblijnym biednym jest również ten, kto nie ma żadnego znaczenia czy wpływu we wspólnocie czy społeczeństwie. Nikt się z nim nie liczy, nie interesuje, nie honoruje go, nie poważa. Jest lekceważony, pomijany, niejednokrotnie pogardzany. Człowiek po ludzku przegrany i bez jakiejkolwiek szansy życiowej.
Jednak ubóstwo nie zawsze jest winą człowieka. Może bowiem go doświadczać na skutek niesprawiedliwości społecznej. Święty Jakub piętnując niesprawiedliwość i wyzysk wypowiada mocne słowa: A teraz wy, bogacze, zapłaczcie wśród narzekań na utrapienia, jakie was czekają. Bogactwo wasze zbutwiało, szaty wasze stały się żerem dla moli, złoto wasze i srebro zardzewiało, a rdza ich będzie świadectwem przeciw wam i toczyć będzie ciała wasze niby ogień. Zebraliście w dniach ostatecznych skarby. Oto woła zapłata robotników, żniwiarzy pól waszych, którą zatrzymaliście, a krzyk ich doszedł do uszu Pana Zastępów. Żyliście beztrosko na ziemi i wśród dostatków tuczyliście serca wasze w dniu rzezi. Potępiliście i zabili sprawiedliwego: nie stawia wam oporu (Jk 5, 1-6). Obrońcą człowieka ubogiego staje się Bóg (por. Psalmy 9, 10, 22, 25, 37, 69, 73). Pismo święte nazywa ubogich „przyjaciółmi Boga” albo „ubogimi Pana”.
Ruth Pfau, lekarka i zakonnica, która długie lata pracowała w Afganistanie i Pakistanie, służąc chorym na trąd i gruźlicę, opisuje swoją drogę ewolucji rozumienia ubóstwa: Wówczas – ach, wówczas, w roku 1960 – kiedy wyprowadziłam się, aby „ żyć w ubóstwie”, myślałam sobie, że ubóstwo to dzielenie garści ryżu z potrzebującymi, spanie w nocy na podłodze, podróżowanie powszechnym i niewygodnym środkiem transportu. Miałam wszystko, co chciałam. Spędzałam noce owinięta w koc, przy dymiących ogniskach, z pasterzami na halach w Himalajach i w namiotach na pustyni. Bywałam głodna i marzłam, bywałam chora, nie mogłam dotrzeć do lekarza i nie wiedziałam, jak to się skończy – rozkoszowałam się, że mogę żyć nie ubóstwem, ale „solidarnością”, dziś wiem, że wtedy nie doświadczyłam, czym jest ubóstwo. Czym ono nie jest, dowiedziałam się wkrótce: dopóki zawiera ono w sobie element wolności, nie jest prawdziwym ubóstwem, ale ubóstwem „salonowym”. Miałam udane życie. Czym jest naprawdę ubóstwo, zaczynam rozumieć dopiero teraz, kiedy jestem starsza. Pozbycie się, odrzucenie, oddanie wszystkiego, zaparcie się siebie.
Jedną z misji współczesnego Kościoła jest „opcja preferencyjna na rzecz ubogich”. Nie jest to nowa misja, czerpie bowiem wzorce z Ewangelii i należy do tradycji, ale dzisiaj jest szczególnie aktualna i nagląca. Ubóstwo dzisiejszego świata staje się coraz bardziej powszechne. Niemal trzy czwarte ludzkości dotyka nędzy pod różnymi postaciami. Przypomniał nam o tym bł. Jan Paweł II w Ełku (8 czerwca 1999): «Krzyk biednych» (Hi 34, 28) całego świata podnosi się nieustannie z tej ziemi i dociera do Boga. Jest to krzyk dzieci, kobiet, starców, uchodźców, skrzywdzonych, ofiar wojen, bezrobotnych. Biedni są także wśród nas: ludzie bezdomni, żebracy, ludzie głodni, wzgardzeni, zapomnieni przez najbliższych, przez społeczeństwo, ludzie poniżeni i upokorzeni, ofiary różnych nałogów. Wielu z nich próbuje nawet ukryć swoją ludzką biedę, ale trzeba umieć ich dostrzec. Są także ludzie cierpiący w szpitalach, dzieci osierocone albo opuszczone przez rodziców czy młodzież przeżywająca trudności i problemy swego wieku.
Jeszcze szerzej temat ubóstwa podejmuje papież w dokumencie zawierającym jego wskazania (i testament) na trzecie tysiąclecie. Pisze w nim między innymi: wedle jednoznacznych słów Ewangelii [Jezus] jest w szczególny sposób obecny w ubogich, dlatego wobec nich Kościół winien stosować « opcję preferencyjną». W naszej epoce wiele jest bowiem potrzeb, które poruszają wrażliwość chrześcijan. Nasz świat wkracza w nowe tysiąclecie pełen sprzeczności, jakie niesie z sobą rozwój gospodarczy, kulturowy i techniczny, który niewielu wybranym udostępnia ogromne możliwości, natomiast miliony ludzi nie tylko pozostawia na uboczu postępu, ale każe się im zmagać z warunkami życia uwłaczającymi ludzkiej godności. Jak to możliwe, że w naszej epoce są jeszcze ludzie, którzy umierają z głodu, skazani na analfabetyzm, nie mający dostępu do najbardziej podstawowej opieki lekarskiej, pozbawieni domu, w którym mogliby znaleźć schronienie? Ten krajobraz ubóstwa może poszerzać się bez końca, jeśli do starych jego form dodamy nowe, dotykające często także środowisk i grup ludzi materialnie zasobnych, którym wszakże zagraża rozpacz płynąca z poczucia bezsensu życia, niebezpieczeństwo narkomanii, opuszczenie w starości i chorobie, degradacja lub dyskryminacja społeczna. Trzeba, aby w obliczu tej sytuacji chrześcijanin uczył się wyrażać swą wiarę w Chrystusa przez odczytywanie ukrytego wezwania, jakie On kieruje do niego ze świata ubóstwa. Winniśmy zatem postępować w taki sposób, aby w każdej chrześcijańskiej wspólnocie ubodzy czuli się «jak u siebie w domu». Czyż taki styl bycia nie stałby się największą i najbardziej skuteczną formą głoszenia dobrej nowiny o Królestwie Bożym? Bez tak rozumianej ewangelizacji, dokonującej się przez miłosierdzie i świadectwo chrześcijańskiego ubóstwa, głoszenie Ewangelii – będące przecież pierwszym nakazem miłosierdzia – może pozostać nie zrozumiane i utonąć w powodzi słów, którymi i tak jesteśmy nieustannie zalewani we współczesnym społeczeństwie przez środki przekazu (Novo Millenio Ineunte, 49-50).
Zakres biedy i ubóstwa woła i przynagla do konkretnego działania. Nie chodzi tu tylko o przelotne uczucie, o jakąś doraźną akcję, ale o rzeczywistą i trwałą wolę działania na rzecz dobra ludzi będących w potrzebie i pozbawionych niejednokrotnie nadziei na lepszą przyszłość (Jan Paweł II). Wśród różnorakich pomocy ludziom biednym i potrzebującym szczególnie uprzywilejowanymi są uczynki miłosierdzia. Dotyczą one zarówno sfery cielesnej jak i duchowej.
Tradycja Kościoła wyróżnia siedem dobrych uczynków dotyczących „ciała”: łaknących nakarmić, spragnionych napoić, nagich przyodziać, podróżnych w dom przyjąć, chorych nawiedzać, więźniów wspierać, umarłych pogrzebać. Katechizm wyróżnia również siedem uczynków „co do duszy”: grzeszących upominać, nieumiejętnych pouczać, wątpiącym dobrze radzić, strapionych pocieszać, krzywdy cierpliwie znosić, urazy chętnie darować, za żywych i umarłych modlić się.
Uczynki miłosierdzia mają swoje zakorzenienie w nauczaniu Jezusa. W przypowieści o sądzie utożsamia się On z najbardziej potrzebującymi: Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych [ludzi] od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie. Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie. Wówczas zapytają sprawiedliwi: Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie? A Król im odpowie: Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili (Mt 25, 31-40). W obrazie sądu Jezus odwołuje się do praktyki stosowanej przez pasterzy w Palestynie. Owce i kozły w ciągu dnia pasły się razem. Jednak na zakończenie dnia pasterze je rozdzielali. Kozły potrzebowały cieplejszego pomieszczenia, owce, które bardziej ceniono, wolały świeże powietrze. W pogańskich sennikach owce kojarzono z pomyślnymi wydarzeniami, zaś kozły z nieszczęściem (C. Keener). Sąd ostateczny, który obejmie wszystkich (nie tylko chrześcijan), będzie symbolicznym aktem separacji, oddzielania. Jezus, Dobry Pasterz, ale także Sędzia, oddzieli „owce od kozłów”, dobro od zła, miłość od grzechu. Kryterium separacji nie będzie tylko wiara, ale praktyczne czyny miłosierdzia i miłości. Żaden gest dobroci i miłosierdzia wobec najmniejszych nie będzie zapomniany. Sąd będzie więc objawieniem ukrytych, pokornych, często niedocenianych gestów miłości, którymi było utkane (lub nie) ludzkie życie. Pod wieczór naszego życia będziemy sądzeni z miłości (Jan od Krzyża), gdyż tylko ona nadaje wartość i sens każdemu życiu.
Do przypowieści Jezusa odwołał się papież Franciszek w czasie pontyfikalnej Eucharystii. Deklarował wówczas, że pragnie przyjąć z miłością i czułością całą ludzkość, zwłaszcza najuboższych, najsłabszych, najmniejszych, tych, których święty Mateusz opisuje w sądzie ostatecznym z miłości: głodnych, spragnionych, przybyszów, nagich, chorych, w więzieniu. Z kolei podczas pierwszego spotkania z dziennikarzami wyznał: Och, jakże pragnę Kościoła ubogiego i dla ubogich. Franciszek nie tylko mówi o ubogich, ale również sam żyje ubogo. Zrezygnował z apartamentów papieskich, by zamieszkać w skromniejszym domu św. Marty, nie korzysta z limuzyn, żyje prosto, ewangelicznie. Imię, które przyjął świadczy, że pragnie naśladować Biedaczynę z Asyżu. Prostota i ubogi styl życia znamionowały również wcześniejsze życie papieża. Gdy został kardynałem Buenos Aires, pozostał wierny ewangelicznemu ubóstwu, tak mocno akcentowanemu w duchowości ignacjańskiej. Nie miał gospodyni, z gotowaniem, sprzątaniem i prowadzeniem pałacu biskupiego radził sobie sam. Osobiście odpowiadał na wszystkie telefony i ustalał kalendarz swoich spotkań. Po mieście najczęściej poruszał się komunikacją, aby być bliżej ludzi. […] Gdy mieszkał w Buenos Aires, często udawał się do slumsów. Bliskość z ludźmi, zwłaszcza z ubogimi, słabymi, biednymi, chorymi, była cechą wyróżniającą jego kapłańskie posłannictwo. „Sprawował niezliczone Msze dla zbieraczy makulatury wśród bezrobotnych. Zawsze miał dla nas dobre słowo” – mówi jeden z mieszkańców Argentyny (L. Smoliński). Papież Franciszek jest dziś najlepszym ambasadorem ubogich Pana.
fot. Pixabay