Rano 6 sierpnia 2020 roku mija 75 lat od zrzucenia bomby atomowej na Hiroszimę. Z tej okazji publikujemy fragment przygotowywanej do druku biografii ojca Pedro Arrupe SJ, który był wtedy sześć kilometrów od epicentrum eksplozji i niósł pomoc rannym.

Na zdjęciu powyżej: Monument upamiętniający nauczycieli i uczniów państwowej szkoły podstawowej w Hiroszimie, którzy zginęli podczas wybuchu bomby atomowej

Wybuch bomby atomowej, który 6 sierpnia 1945 roku niczym sądny dzień zaskoczył wszystkich, pozbawił życia niemal jedną trzecią mieszkańców Hiroszimy, zamienił potężne miasto w gruzy, a ludzie jeszcze przez lata umierali na chorobę popromienną. Nowicjat Towarzystwa Jezusowego został przekształcony w szpital polowy, a wiedza medyczna ojca Pedro Arrupe pomogła uratować życie wielu ludziom.

Latem 1971 roku miałem okazję spędzić moje wakacje w domu, w którym zatrzymał się także ojciec Arrupe – wspomina o. Armando Ceccarelli SJ . Często przechadzaliśmy się razem. Rano 6 sierpnia – w kolejną rocznicę zrzucenia bomby atomowej na Hiroszimę – nie mógł się powstrzymać przed opowiedzeniem mi o tej tragedii, która tak bardzo naznaczyła jego misję w Japonii.

Szyby wyleciały z okien a podmuch rzucił wszystkich na ziemię. Spadały belki, waliły się gonty i sypał się gruz. „Gdy tylko huk spadającego gruzu ustąpił, podniosłem się z podłogi – opowiadał ojciec Arrupe – i zobaczyłem przed sobą zegar wiszący jeszcze na ścianie, który zatrzymał się na godzinie 8:10. Tamto nieruchome wahadło, które wówczas zamilkło, stało się dla mnie symbolem. Wybuch pierwszej bomby atomowej można uznać za wydarzenie, które miało miejsce poza czasem. To nie wspomnienie, lecz doświadczenie, które trwa i nie przemija wraz z biciem zegara; Hiroszima należy już do wieczności” .

Tragedia była ogromna. Nowicjat, jeden z nielicznych domów, który cudem przetrwał, stał się szpitalem, a ojciec Arrupe, wspomagany przez 35 nowicjuszy i członków wspólnoty zakonnej, był ofiarnym i niezmordowanym lekarzem-chirurgiem. To było wydarzenie, które naznaczyło całe jego życie i jego styl pracy, w której nie było nigdy miejsca na ociąganie się i zbyt długie debatowanie nad tym, co robić. Gdy pojawiał się problem, trzeba było zakasać rękawy i reagować natychmiast.

Arrupe zwołał wszystkich młodych jezuitów i polecił im, by przygotowali miejsca dla rannych i poszli zdobyć trochę pożywienia. Sam natomiast, wraz z kilkoma ojcami, ruszył do miasta nieść pomoc rannym. Zbierali ich leżących przy drodze, a wielu ocalałych dołączało do tej pierwszej, organizowanej pobieżnie ekipy ratunkowej.

„Ciała zmarłych i rannych tworzyły jedno niesamowite kłębowisko. Wszystko to czekało na jakiegoś miłosiernego Samarytanina” – wspomina ojciec Arrupe. Obrazy, jakie pamiętał potem przez całe życie, była zatrważające: dziecko wije się z bólu z kawałkiem szkła w niewidzącym już oku, mężczyzna z deską wbitą między żebrami leży w kałuży krwi, chłopca przygniata drewniana belka, nogi ma spalone do kolan. Ci, do których nikt nie zdążył dotrzeć, zmuszeni byli patrzeć na zbliżające się do nich płomienie, zżerające stopy, potem pochłaniające kolana i wreszcie całe ciało. Wielu osobom nie można było już pomóc.

Następnego dnia o godzinie piątej rano, ojciec Arrupe odprawia Mszę świętą w kościele wypełnionym ponad setką rannych. Większość z nich po raz pierwszy widzi coś takiego. Nie rozumieją. Wzruszają się. Gdy celebrans podnosi do góry hostię, nawet najbardziej cierpiący przestają na chwilę jęczeć. Można powiedzieć, że swym milczącym zdziwieniem modlą się do Boga, którego nie znają.

Spośród około 200 osób objętych opieką medyczną ojca Arrupe, zmarło tylko jedno dziecko. Wielu pacjentów porzuciło wiarę w Buddę i stało się chrześcijanami.

Ojcowie nie ograniczali się do obsługiwania szpitala polowego, jaki stworzyli w kościele, ale również odwiedzali mieszkańców, by w związku z brakiem lekarzy pouczać ich, jak leczyć rany, by nie wdało się zakażenie. Nieraz wezwani do rannego w mieście, musieli go szybko transportować do własnego „szpitala” lub wzywać ojca Arrupe, by natychmiast operował.

Spośród wielu poruszających historii opisanych przez ojca Pedro Arrupe przywołam tu wydarzenie z drugiego dnia po wybuchu bomby atomowej, gdy dwoje młodych ludzi, ostatkiem sił dotarło do jezuickiego domu w Nagatsuka. Dwudziestoletnia kobieta z trudem pomagała swojemu mężowi, który dosłownie czołgał się po ziemi. Starała się nie płakać, a on przygryzał wargi, by nie krzyczeć z bólu. Miesiąc wcześniej pobrali się.

Patrząc na niego, ojciec Arrupe nie widział żadnych szans. Nie mógł uwierzyć, że ten młody mężczyzna miał jeszcze siły, by dojść do kościoła i błagać o pomoc. Gdy zrozpaczony i bezradny patrzył na jego ciało, które było jedną wielką raną, usłyszał od młodzieńca:
– Niech ojciec mnie ratuje. To nic, że będzie bolało. Wszystko wytrzymam.
Położyli go na biurku, który stał się stołem operacyjnym, i ojciec Arrupe zaczął oczyszczać jego ciało z brudu i z ropy, która ciekła z ran. Bez znieczulenia, bez litości, by tylko uratować mu życie. Podczas gdy pacjent wił się z bólu i zaciskał zęby, ojciec Arrupe grzebał w pełnych ropy otworach w jego ciele. Mimo tych piekielnych cierpień ranny wołał:
– Dalej! Śmiało! Wytrzymam wszystko!
Nie było czasu na rozczulanie się – wspomina Arrupe. Nie mógł jednak wyjść z podziwu dla tego młodego człowieka, który znosił mężnie takie tortury.

„Po ośmiu miesiącach leczenia obydwoje, pacjent i jego żona, opuścili nasz dom. Pewnego dnia rano widziałem, jak schodzili zboczem pagórka w dół w kierunku ulicy. Szli uszczęśliwieni i uśmiechnięci. A co najważniejsze… już ochrzczeni” – opisuje ojciec Pedro Arrupe.

Ojciec Pedro Arrupe w szpitalu polowym w Hiroszimie (1945)

Dwadzieścia pięć lat później odwiedził w Rzymie ojca Arrupe pewien młody, japoński ksiądz. Przypomniał mu, że również on był w Hiroszimie, gdy spadła bomba, i że był jednym z tych, którym ojciec Arrupe uratował życie, leczył jego straszne rany będące rezultatem promieniowania i ochrzcił go. Wiele podobnych spotkań po latach odbył ojciec Arrupe, spotkań trudnych, bo przypominających o bólu i cierpieniu, ale także dających nadzieję.

W sierpniu 1970 roku o. generał Pedro Arrupe udzielił wywiadu włoskiemu pismu Avvenire. Powiedział między innymi, że gdy pięć lat po wojnie zobaczył film o Hiroszimie, nie mógł powstrzymać łez. Ponowne przeżycie tego, czego doświadczył w 1945 roku, było dla niego zbyt trudne i poniżające. Mówiąc czytelnikom o tej eksplozji sprzed lat, dodał, że wkrótce będziemy mieli na świecie do czynienia z inną eksplozją, równie nieludzką, z rzeczywistością będącą rezultatem „energii wybuchowej, która kumuluje się pośród ludzi spychanych na margines w różnych rejonach świata, podsycanej wiadomościami i materiałami emitowanymi przez radio i telewizję” .

Wojciech Żmudziński SJ

Cytaty pochodzą z książki o. Pedro Arrupe, Japonia, której nie znamy (WAM, Kraków 1970), ze wspomnień o. Armando Ceccarelli SJ i z Avvenire.

W roku 2018 rozpoczął się proces beatyfikacyjny o. Pedro Arrupe SJ