Jezus wszedł w całe getto ludzkiego dramatu, nawiedził cierpiących. Paralityk nie należał do osób proszących o uzdrowienie. Należał raczej do nielicznej grupy uprzywilejowanych, których Jezus uzdrowił z własnej inicjatywy. „Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już długi czas” (J 5, 6). W ogromnym tłumie chorych, potrzebujących, cierpiących Jezus zauważył właśnie tego człowieka. I od razu rozpoznał jego stan duchowy i psychiczny. Rozpoznał nie tylko jego kondycję fizyczną, ale również stany wewnętrzne; ten człowiek jest chory od dawna, jest wyczerpany i kaleki, w głębi duszy zrezygnował z dalszej walki. Paralityk czuje się życiowym przegranym. Inni i tak są uprzywilejowani.
Wydaje się, że paralitykowi brakuje nie tylko elementu cierpliwości, wytrwałości, nadziei. Brakuje jeszcze innego czynnika, dominującego w innych uzdrowieniach – wiary. Nie wykazuje jej paralityk, przyjaciele ani krewni (o których nie ma mowy w tekście). Zostaje zostawiony samemu sobie, w walce z bólem i rozpaczą.
W tym przypadku Jezus nie wymaga wiary, nawet o nią nie pyta. Stawia inne zasadnicze pytanie: „Czy chcesz stać się zdrowym?” (J 5, 6). Pytanie to, postawione sparaliżowanemu od niemal czterdziestu lat człowiekowi, wydaje się nieco dziwne. Jezus jednak chce pobudzić paralityka do refleksji. Odwołuje się w nim do wolnej woli chorego, zachęca go do wglądu w siebie. Wola wyzdrowienia stanowi tutaj minimum i musi być jego własną decyzją. Nie można jej zrzucić na innych. Chory musi sam pragnąć wyzdrowieć.
Niektórzy ludzie pozostają chorzy tylko dlatego, że nie chcą wyzdrowieć. „Psychologia mówi o wtórnej korzyści, jaka uzyskujemy dzięki chorobie: nie musimy brać za siebie odpowiedzialności za swe życie” (A. Grün). Uwalnia wiec od trudu i walki, z jaką związane jest życie, zapewnia opiekę, współczucie i troskę ze strony innych. Może również rodzić przekonanie, że nie jest niczym złym, a nawet wygodnym i w konsekwencji prowadzić do postawy pretensjonalnej: jestem chory, więc wszystko mi się należy, wszyscy powinni się o mnie troszczyć.
Na pytanie Jezusa paralityk nie odpowiada wprost. Próbuje usprawiedliwiać swoją bezczynność. „Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody” (J 5, 7). Odpowiedź chorego z jednej strony może być wymówką. Czy to jego wina, że jest chory, że nigdy nie zdąży na czas, gdy poruszy się woda, gdyż inni są szybsi? Może być więc próbą usprawiedliwienia braku wysiłku i podejmowania dalszych środków w celu uzdrowienia. Z drugiej jednak strony może być stwierdzeniem istoty choroby. Nie ma pomocnego człowieka. Jest samotny i biedny. „Z dziewiątego wersetu dowiadujemy się, że leżał na noszach. Słowo przetłumaczone tu jako „nosze” oznacza pryczę lub materac, używany przez ludzi biednych. Tak więc był on nie tylko chory, lecz – co zbytnio nas nie dziwi – także ubogi. Co więcej, jak się dowiadujemy, z tych właśnie powodów nie miał przyjaciół” (R. Ascough).
Samotność, brak relacji, nieumiejętność nawiązywania więzi to choroba naszych czasów. Relacje wirtualne nie zastąpią potrzeby bliskości i uczucia. Gdy zabraknie źródła miłości i możliwości dzielenia się nią, człowiek żyje jak sparaliżowany. Bardziej wegetuje niż żyje.
Pytania do refleksji:
- Czy mojemu życiu nie towarzyszy postawa obojętności, rezygnacji, braku woli życia?
- Czy nie czuję się skrzywdzony przez innych, poszkodowany?
- Czym dla mnie jest choroba? Jak ją przeżywam?
- Czy wierzę, że Jezus może mnie uzdrowić dogłębnie?
- Czy nie uciekam przed życiem w świat wirtualny?
- Czy umiem nawiązywać relacje i więzi?
- Czy spotkania ze mną wyzwalają w innych pragnienie życia, napawają ich nadzieją, siłą i wiarą? Pozwalają otrząsnąć się z niemocy i paraliżu?
fot. Unsplash