Czcić imię Boże oznacza również odnosić się z należnym szacunkiem do każdego ludzkiego imienia. Każdy człowiek ma prawo do dobrego imienia. Jego znieważanie, dyskredytowanie czy zniesławianie jest nie tylko przekroczeniem przykazania miłości bliźniego, ale również lekceważeniem Boga, który za nim stoi.

Wyrazem opieki Boga jest sakrament chrztu świętego związany z nadaniem imienia. Poprzez ten ryt Bóg bierze w opiekę ochrzczonego i odtąd towarzyszy mu swoją obecnością i łaską. Towarzyszą mu również święci patronowie, których imię otrzymuje. Stają się oni wówczas nie tylko obrońcami w duchowej drodze, ale również pięknymi wzorami do naśladowania.

            Współczesny człowiek często (niestety!) odrzuca świętość. Uważa ją za dewocję, kojarzy ze słabością charakteru, sądzi, że jest odrealniona, albo „nie na dzisiejsze czasy”. Pewien wpływ na to wywarła zapewne dawna literatura dewocyjna, która przedstawiała świętych jako osoby bezgrzeszne, a nawet pozbawione pokus. W rzeczywistości świętość jest w zasięgu ręki, nie jest jedynie dla określonej kasty. Święty Paweł i młody Kościół nazywał świętymi wszystkich chrześcijan, a więc ludzi którzy żyją świadomie i radykalnie Ewangelią. Ale święci mogą być również anonimowi. Są to osoby, które nigdy nie spotkały Jezusa, lecz kierują się w swoim życiu głosem sumienia i miłością.

Nikt jednak nie rodzi się świętym i nikt nie jest wolnym od słabości, błędów i grzechów. Święci nie są idealni, bezbłędni ani perfekcyjni. Są ludźmi z ciała i krwi, z błędami, słabościami a nawet skandalami (na przykład święty Paweł, Augustyn, Ignacy Loyola). Ale z drugiej strony są ludźmi, którzy potrafią zaakceptować siebie w pełni, oddać swoje błędy i słabości Bogu i z Jego łaską zmagać się z nimi w życiu. Świętość nie polega na nieskazitelności moralnej ani doskonałości psychicznej, ale na pokorze duchowej i otwarciu na Boga.

Ludzie święci, kanonizowani przez Kościół, są orędownikami pielgrzymujących na ziemi. Gdy nadajemy ich imiona dzieciom, stają się wówczas jakby „drugim aniołem stróżem”. Gdy zwracamy się do nich w modlitwie, wierzymy, że jak przyjaciele, wstawiają się za nami u Boga. Są naszymi starszymi braćmi i siostrami, którzy doszli do celu. Dobrze jest więc mieć swojego ulubionego patrona i łączyć się z nim w codziennej wędrówce życia.

Posiadanie imienia świętego patrona zobowiązuje. Przede wszystkim do godnego i świadomego życia tak, by stawało się ono świadectwem składanym Bogu i oddaniem chwały świętemu imiennikowi. Gdy nadane przez rodziców imię nie ma odpowiednika w niebie, zobowiązuje tym bardziej. Do świętości. Gdy byłem przełożonym i składałem życzenia moim współpracownikom, życzyłem im, by byli pierwszymi świętymi o takim imieniu. Być może słowa brzmiały nieco patetycznie, ale przecież to jest pierwsze powołanie każdego chrześcijanina.

Imię jest nie tylko znakiem rozpoznawczym człowieka, ale również znakiem przynależności do Chrystusa zmartwychwstałego, a przez to „przepustką do nieba”. Do Kościoła w Pergamonie Jezus mówi: Zwycięzcy dam manny ukrytej i dam mu biały kamyk, a na kamyku wypisane imię nowe, którego nikt nie zna oprócz tego, kto [je] otrzymuje (Ap 2, 17). Kardynał Gianfranco Ravasi zauważa: Podobnie jak najwyższy kapłan w Starym Testamencie nosił na swojej tiarze złoty diadem z napisem „Poświęcony dla Pana” (Wj 28, 36-38), tak chrześcijanin jest konsekrowany na czole jako należący w pełni do Chrystusa, nosi Jego imię, współdzieli z Nim Jego życie. 

fot. Pixabay