Nie można owocnie przeżyć Misteriom Paschalnego bez lektury Pisma świętego. Dlatego Kościół, wiedząc czego nam potrzeba, obficie zastawia w tym czasie stół Słowa Bożego, czerpiąc teksty ze Starego i Nowego Testamentu i zachęca do ich lektury. Sama lektura jednak nie wystarczy. Potrzeba zrozumienia i przyswojenia sobie tego co się czyta, tylko wtedy, to co czytamy, staje się naszym przekonaniem, a przekonanie drogowskazem i silną motywacją w naszych wyborach. Wielką pomocą w tym procesie są nie tylko komentarze teologiczne, ale także dzieła sztuki, zwłaszcza z dziedziny literatury i poezji. Pismo św. przemawia bowiem do całego człowieka, nie tylko do jego umysłu, ale także do serca. Oto jeden z takich literackich komentarzy. Napisany został przed 50-laty przez polskiego jezuitę o. Jerzego Mirewicza (19 XII 1909 – 20 IX 1996), uczestnika konspiracji w okresie walki o wyzwolenie Ojczyzny, profesora historii filozofii chrześcijańskiej, duszpasterza Emigracji w Wielkiej Brytanii, twórcę i redaktora londyńskiego „Przeglądu Powszechnego”, publicysty, autora 23 książek, kilkuset artykułów, cenionego i poszukiwanego prelegenta i rekolekcjonisty.
Ojciec Mirewicz, którego 25. rocznica śmierci przypada w tym roku, jest osobą wartą upamiętnienia także dlatego, że zostawił po sobie grupy ludzi, którzy razem z nim przez wiele lat rozważali Pismo święte, uczyli się kochać mądrze, po chrześcijańsku, bliźnich i trzy ojczyzny: tę, w której się urodzili, tę, która ich przygarnęła i tę, do której zmierza każdy człowiek – Ojczyznę Wieczną. „Modlitwa setnika schodzącego z Golgoty” autorstwa o. Mirewicza (poniżej) stanowi epilog jego książki „Prorok i tancerka”, wydanej przez polskich jezuitów w Londynie w 1971 r. Ten poetycki komentarz do rozważań o Męce Pańskiej bardzo poruszył słuchaczy, którym go czytał. Jestem pewien, że i nas nie pozostawi obojętnymi.
MODLITWA SETNIKA SCHODZĄCEGO Z GOLGOTY
„Idę do Ciebie, Panie po kamieniach Golgoty, niosąc ostrożnie w nieporadnych myślach i w kruchych słowach modlitwę nową.
Gdybym był poetą, nazwałbym ją maleńkim jagnięciem, w którego zdumionych oczach miesza się jeszcze zieleń łąki z błękitem nieba. Ale ja jestem żołnierzem o twardej mowie niedającej się kształtować w subtelne metafory ani splatać w wyszukane strofy. Jeżeli jednak uważasz, że ten obraz jagnięcia nie jest wyłączną własnością poezji lirycznej, lecz może być użyty i przez setnika, to racz go przyjąć, Boże mój, jako znak mojej przemiany.
Pamiętasz przecież, Panie, z czym stawałem przed tobą o wschodzie i zachodzie słońca. Rozścielałem przed Twoimi stopami mój żołnierski los i skarżyłem się, że jest on tak bezużyteczny jak wytarty i wypłowiały płaszcz.
Błagałem: Panie, przejdź burzą przez świat, rozjaśnij błyskawicami monotonię koszarowego życia, przygotuj armiom wielkie pole bitwy!
Pytałem: Jak długo mam pozostać próżnym dzbanem, czekającym cierpliwie na wypełnienie, gdy jego brzegi się kruszą i osnuwa go pajęczyna pęknięć?
Obiecałem: Złożę Ci ofiarę, jaką zechcesz, bylebyś tylko pozwolił mi być przynajmniej świadkiem jednej wielkiej sprawy; jednego wydarzenia, które przez pustynię mojej codzienności przepłynęłoby strumieniem żywej wody.
Groziłem: Oto miecz – nie ma żadnej historii; nie wytyczał granic imperium, nie bronił mego honoru, nie karał buntowników, nie przesuwał się w paradzie przed oczami cesarza – usłużę mu moim sercem; niech spełni to, do czego został wykuty.
Gwałtowne były moje dotychczasowe modlitwy i protesty przeciwko życiu, które mnie jak lwa uwięziło w ciasnej klatce małych obowiązków, bezbarwnych radości i poszarzałych w pospolitości smutków.
Wysłuchałeś ich na pewno z uśmiechem, z dobrym uśmiechem, z jakim się słucha kaprysów chorego dziecka. Teraz bowiem widzę, że nie byłem lwem, lecz chorym dzieckiem, które nie rozumie, dlaczego zamknięto je w przybytku cierpienia. Moją chorobą było niezrozumienie własnego losu.
Chyba nie zbłądzę, Panie, jeżeli powiem, że nie ułatwiałeś mi odczytywania tajemnicy powszedniości, w jakiej się pogrążałem. Odsuwałeś ode mnie wszelkie możliwości zmian. Gdy przyjaciele moi mieli co opowiadać, wróciwszy ze służbowych podróży, ja milczałem i zazdrościłem im dróg bogatszych w przygody niż w topole. Okręt, którym jechał do Rzymu znajomy urzędnik z moim podaniem do cesarza, zatonął. Trybun, który przyrzekł mi awans, popadł w niełaskę. Niedoczyszczony pancerz mego podkomendnego, zauważony przez wyższe władze w czasie przeglądu, spowodował, że nie dano mi lepszej kohorty, lecz pozostawiono mnie tutaj, związanego na zawsze z tym miejscem. Nie dziw się, że modlitwy moje chodziły w żałobie. Krzyczało we mnie wszystko: Czemuś mnie opuścił?
Wybacz mi! Nie domyślałem się wśród żalów i skarg, że od początku przygotowywałeś dla mnie tę jedną, najpiękniejszą drogę na Golgotę. Dla mnie zarezerwowałeś miejsce najbliżej krzyża, na którym konał Sprawiedliwy. I mnie kazałeś złożyć meldunek całemu światu: „Doprawdy, człowiek ten był Synem Bożym”.
Nie wiem, Panie, czy mi wypada nazwać to największą przygodą życiową, ale jakież piękniejsze imię znajdę dla tego, co mnie spotkało? Oto nareszcie zrozumiałem moje życie. Objawiło mi się ono jako dodawanie ziemi do nieba przez ofiarę, przez zgodę na Twoje wielkie plany ukryte w piasku codzienności naszej, przez umiłowanie szarego prochu bocznej drogi, którą mijają spieszący do sławy. Jakie to dziwne, Panie, że właśnie tutaj, gdzie działy się rzeczy niepojęte, gdzie Niewinny cierpiał i umierał śmiercią zbrodniarza, gdzie skały pękały i czas się przełamał, dla mnie zmartwychwstała przeszłość moja w mocy i chwale.
Przynoszę Ci więc modlitwę nową: dziękczynną. Nie przywykły do niej moje wargi. Nie znam też wszystkich słów, z których powinien być ułożony hymn chwalący Ciebie za Twoją wobec mnie cierpliwość, za nie uwzględnianie moich niemądrych żądań, za tłumienie echa moich buntowniczych krzyków. Będę jednak nadal cierpliwy – nauczę się opowiadać moją codzienność w tonie radości i zachwytu. Oto jutro, od brzasku, znowu dzień służby; ale – czy zauważyłeś, Panie, że już inaczej wypowiedziałem to zdanie i że włożyłem w nie bogatszą treść? – będzie to służba człowieka, który był na Golgocie; który widział i słyszał; który, pozwól mi wyznać, starał się wtedy myśleć. Nie niosę Ci więc tylko uczuć; sentymenty nie są moją specjalnością, nie potrafię posługiwać się nimi, jak nie umiem walczyć nie swoją bronią. Racz przyjąć proste, żołnierskie podziękowanie, zrodzone, umysłem, opromienione sercem, wyrażone nieudolnymi, lecz szczerymi słowami.
Czy mogę Cię prosić o spełnienie jednej tylko prośby, Panie? Może jest ona, zbyt śmiała? Ty osądź? Niech to, co powiedziałem o Golgocie, o Sprawiedliwym, zostanie uratowane dla pamięci ludzkości na zawsze. Może to moje świadectwo będzie komuś w przyszłości bardzo potrzebne, jak mnie była potrzebna Golgota? Może dla innych stanie się pochodnią rozświetlającą szarość ich życia? A może drzwiami do Twojego królestwa? Ja nie chcę wiedzieć, co mnie czeka, i nie zależy mi na tym, żeby moje imię weszło w niezniszczalną kronikę, nie pragnę żadnego przywileju, żadnej ulgi w losie człowieczym. Ale czy wolno polecić trosce Twojej, Boże wieczny, to moje wyznanie: „Doprawdy, ten człowiek był Synem Bożym”? Inne moje słowa niech zginą, jak proch, w który ciało me się rozsypie, te jednak niech trwają. Może już ktoś je chwycił w locie, może trzepocą się w jego pamięci, może już zadamawiają się w niej na stałe. Postaw przy nich straż. Twoim i moim są przecież skarbem.
Oto moja nowa modlitwa, Panie, oto jest moje nowe życie”.
o. Henryk Droździel SJ, Rektor PISK, Rzym 30.3.2021
N.B. Ojciec Droździel w czasie swojej posługi w Londynie, współpracował z o. Jerzym Mirewiczem m.in. w redagowaniu londyńskiego „Przeglądu Powszechnego”. Zorganizował mu poświęconą konferencję pt.: „Etos emigracji i kultura europejska w ujęciu o. Jerzego Mirewicza SJ” (Londyn, 14 II 2004).
Na zdjęciu: Okładka książki „Prorok i tancerka”, Księża Jezuici, Londyn 1971.