Zdecydowanie źle oceniana przez historię działaczka komunistyczna Wanda Wasilewska stworzyła w swoim życiu powieści, które niesłusznie skazano na zapomnienie, wycofano ze szkół i uznano za szkodliwe. A to tylko dlatego, że autorka stanęła po niewłaściwej stronie barykady.
Nie zmienia to faktu, że była zdolną pisarką a jej twórczość pozostaje wartościowym wkładem w polską literaturę. W powieści „Ziemia w jarzmie” opisuje ludzką biedę wzbudzając w sposób mistrzowski współczucie i złość. Opowiedzianych przez nią historii chłopskiej nędzy nie zapomina się łatwo. Ludzi bogatych przedstawia jako próżnych i złych, a sytuację ubogich mieszkańców wsi jako beznadziejną. Mimo to opisywany przez nią świat nie jest czarno-biały.
Nie da się zaprzeczyć, że w tej rewolucyjnej powieści obojętność i buta klasy panów jest źródłem zła, jakie spotyka biednych mieszkańców wsi. Ale cierpienie chłopstwa nie bierze się jedynie z niesprawiedliwości, nędzę pogłębia ich własna ignorancja, a zło staje się jeszcze bardziej okrutne, gdy podsycane jest babskimi plotkami i głupotą skłóconych mężczyzn. O co? „O przejście przez ogródek, o zdeptany kłosek, o urwany w ogrodzie skarlały kwiatek nagietki”. Cierpią ludzie. Cierpi ziemia. Wyssana, zużyta, jałowa. A w dodatku każdy za odrobinę omasty jest gotów zostać Judaszem. Mieszkańcy wsi żyją w ciągłym narzekaniu oczekując kolejnych ciosów, jakie na nich spadną.
Nie jest to powieść klasy Elizy Orzeszkowej, ale poruszyła mnie swoim smutkiem do głębi. Przy okazji mogłem poznać realia chłopskiego życia, jakie toczyło się sto lat temu nad Bugiem, w Ruskowie i Mężeninie, gdzie powieść powstawała i gdzie mieszkali moi pradziadowie.
Czy ja także patrzę na tę wiejską rzeczywistość jak mieszczuch i urzędnik?
Gdy Wincenty, nauczyciel wysłany do miasta przez pogorzelców z Brzegów, próbuje przekonać urzędników, by podpisali, pomogli, spojrzeli życzliwie na ludzi, którzy w pożarze wszystko stracili… To wszystko przestaje być za biurkiem żywą raną i zmienia się „w suchy rządek liter sprawozdania, podania źle skreślonego i napisanego nie tak jak należy. Tamci z Brzegów tracili tu swoje twarze – twarze osmalone płomieniem, poparzone iskrami, napiętnowane rozpaczą – stawali się szarą cyferką. Wieś nie była tutaj białym piachem i bagniskiem bez użytku, dziećmi pokręconymi krzywicą, żartymi przez wszy, kobietami postarzałymi w dwudziestym piątym roku życia, chłopami przygiętymi ku ziemi beznadziejnością pracy – była plamką na mapie, znaczkiem w rubryce, czymś martwym i nic nie mówiącym”.
Czy obojętny uśmiech urzędnika odmalowany przez Wasilewską nie pojawia się także dzisiaj na twarzach tych, którzy przerażającą rzeczywistość oglądają na monitorze telewizora i palcem nie ruszą, by pomóc, by wstawić się za uchodźcami, by ulżyć chorym i dać samotnym nadzieję, że są dla kogoś ważni?
Ale to daleko. Na innej planecie. My tu mamy swoją biedę. Czasy się zmieniają, a ludzie pozostają tacy sami.
Na zdjęciu rzeka Toczna (dopływ Bugu) na granicy Ruskowa i Hruszewa.