To nie jest absurdalny tytuł ani absurdalny problem. Apostołowie rzeczywiście zapytali Chrystusa co otrzymają w zamian za to że opuścili swoje domy aby pójść za Nim.
Wcześniej Jezus im powiedział że bogaty nie może wejść do królestwa niebieskiego i że jest to tak trudne jak gdyby wielbłąd miał przejść przez ucho igielne.
Dlaczego zatem Chrystus ich nie zrugał za takie pytanie, a wręcz przeciwnie, wydaje się nawet że ich przekonywał, iż opłaca się inwestować w Ewangelię, bo można za to otrzymać już teraz stokrotką zapłatę, nie mówiąc o końcowym trofeum, czyli życiu wiecznym.
Rodzi się zatem pytanie czy to co mówi Pan Jezus nie jest wewnętrznie sprzeczne, skoro istnieją wątpliwości co do pointy tego dialogu i tego czego powinniśmy się praktycznie trzymać w naszym postępowaniu.
Szkopuł tkwi w tym że nie rozumiemy właściwego znaczenia terminu: bogactwo. Posiada on dwojakie znaczenie. Jedno potoczne, którym się na co dzień posługujemy i drugie, ewangeliczne, o które chodzi Panu Jezusowi.
W tym pierwszym, chodzi o dobra materialne ale również i o więzi międzyludzkie, ale przeżywane w sposób posesywny, jako bogactwo które stanowi moją osobistą własność, ja nim zarządzam, dysponuję, czerpię z niego dumę i realizuję wybrane przez siebie cele.
Chrystusowi nie o takie bogactwo jednak chodzi, bo podstawą Jego Królestwa Niebieskiego jest przecież miłość, która nie na tym polega, że mam władzę i dzięki posiadanemu bogactwu mogę jej swobodnie w stosunku do innych osób używać, ale na tym, że pragnę wykorzystać posiadane możliwości aby uwielbiać Boga i ratować ludzi. Chodzi o miłość Boga ponad wszystko i drugiego człowieka jak siebie samego.
Ponadto ważny jest jeszcze inny aspekt egoistycznie rozumianego bogactwa, a mianowicie, że niszczy ono w człowieku duszę, sprawiając że zamiast władać tym bogactwem, człowiek poddaje się jego logice i coraz bardziej od niej się uzależnia. Traci w ten sposób osobistą wolność i najważniejsze, że zdradza w sobie człowieka, gdy zdradza prawdziwą miłość.
Photo by cottonbro from Pexels