„Jezus nauczał w szabat w jednej z synagog, a była tam kobieta, która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować”. Jezus ją zauważył, a przecież mógł udać, że jej nie widzi, albo po prostu mógł być tak zajęty swoim przemawianiem i tak dbać o to aby nie doznać rozproszenia, że nie zwracać żadnej uwagi na ludzi.
Dostrzegł również – o czym informuje Ewangelia – że „miała ona ducha niemocy”, bo nie patrzył on na człowieka , o czym dobrze wiemy, tylko powierzchownie, tylko na ciało, które od osiemnastu lat miało defekt i nie mogło się wyprostować, ale widział coś co raniło jej duszę, widział jej „ducha niemocy” z którym trzeba było się koniecznie skonfrontować, aby móc ją skutecznie uleczyć – trzeba było tego ducha pokonać.
Duch ten objawił się w sprzeciwie przełożonego synagogi, który wrogo zareagował na słowa Chrystusa skierowane do tej kobiety: „Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy». Zaraz, zaraz – powiedział on w swoim sercu – ładnie to brzmi i dobrze się prezentuje, bo kobieta istotnie została uzdrowiona i rzeczywiście się wyprostowała, ale kto mu dał prawo do jej leczenia i to tutaj w synagodze, a na dodatek w dniu poświęconym Bogu?
Kogo on reprezentował? Kto mu pozwolił tak się panoszyć? Czy nie ma on zbyt wielkiego mniemania o sobie samym i zbyt mało pokory aby można było mu naprawdę wierzyć? Na jakiej podstawie on to wszystko czyni? Nie do niego przecież należy decydowanie o Prawie, ale przeciwnie, jeżeli powołuje się na Boga, to powinien najpierw zamanifestować swoim postępowaniem, że Jego prawo ma w szczególnym poważaniu, a co za tym idzie, szanuje również tych którzy to Prawo znają i są oficjalnie autoryzowani do tego aby go strzec i nauczać.
Przecież autorytet Prawa przewyższa wszystkie możliwe argumenty pobożności. Co to za pobożność, jeśliby ona obrażała Boga! Za kogo więc on się uważa? Czy nie jest to czasem z jego strony wyzwanie perfidnie rzucone Sanhedrynowi, który o nim, jako samozwańczym proroku, wiele już słyszał i wiele o nim dyskutował, wyrażając swoje poważne pod jego adresem zastrzeżenia!
Zwykłe poczucie odpowiedzialności wobec Boga wymagało zatem od przełożonego synagogi, aby się przeciwstawić samowoli Jezusa. Jego działalność musi być powstrzymana, bo uzurpowanie sobie prawa jest gorsze niż otwarta rebelia. Jeszcze trochę a zrobi z siebie lidera, spychając w cień prawdziwych przywódców Izraela. Jego pychę trzeba koniecznie ukrócić, bo działając w ten sposób może on doprowadzić do niepokojów społecznych i sprowokować krwawą reakcję ze strony Rzymu.
Ponadto chodziło przecież o kobietę, która od 18 lat była chora. Co by się jej stało złego, gdyby jeszcze jeden dzień poczekała na wyzdrowienie? Jaka to byłaby dla niej różnica? A skoro on się z tym tak bardzo spieszył, łamiąc przy tym przepisy Prawa, to znak, że chodzi mu o coś więcej i o co innego aniżeli tylko chęć uzdrowienia człowieka.
Przełożony synagogi jednak się obawiał, bo jak dotąd nikomu nie udało się spacyfikować rabbiego z Nazaretu. Próbowano zastawiać na niego różne prawne i doktrynalne pułapki, ale zawsze sprytnie się z nich wywijał. Tak było na przykład ze sprawą płacenia podatków cesarzowi, jedzenia ziaren zboża w szabat przez Jego uczniów i przestrzegania postów.
Najlepiej było zrobić coś by móc go moralnie zdyskredytować, dbając jednak o to, aby samemu zachować twarz i nie utracić przy tym zaufania ludu. Najlepiej stanąć w obronie Prawa, reklamując się jako pobożni Żydzi którzy domagają się od Jezusa szacunku dla Boga i dla ich świętej, narodowej tradycji. Oczywiście pod żadnym względem nie powinno się atakować cudów jego uzdrowień, ale napiętnować fakt, że czynił je z pogardą dla Prawa, a przez to sam podważał autentyczność prowadzonej przez siebie misji.
„Jest sześć dni, w które należy pracować. W te więc przychodźcie i leczcie się, a nie w dzień szabatu!” – perorował przełożony synagogi, udając, że słowa te kieruje do ludu, a nie przeciw temu, kto był rzeczywistym autorem potępianych przez niego zachowań. Szabat powinien być wyrazem naszej wierności wobec Boga! Uważajcie zatem aby nie ulec złemu duchowi, by on was nie zwiódł i nie stał się przyczyną grzechu! Musimy być czujni, aby nie dać się omamić pysze i żądzy panowania.
Oskarżenie było dla wszystkich oczywiste i prawdę mówiąc Jezus tylko na nie czekał, aby móc dać odpowiedź, tym bardziej, że te same oskarżenia były potem powtórzone, podczas słynnego „procesu” skazywania go na śmierć krzyżową, kiedy nie dano mu żadnej możliwości aby mógł cokolwiek powiedzieć na swoją obronę.
„Obłudnicy” – zaczął Jezus – „ czyż każdy z was nie odwiązuje w szabat wołu lub osła od żłobu i nie prowadzi, by go napoić? A owej córki Abrahama, którą Szatan osiemnaście lat trzymał na uwięzi, czy nie należało uwolnić od tych więzów w dzień szabatu?” Nie wszyscy to wtedy zrozumieli i dzisiaj też nie wszyscy to rozumieją, że chodzi tutaj Jezusowi o Zbawienie, czyli rozerwanie więzów grzechu, który tragicznie zaznaczył się w całej historii człowieka, licząc ją od początku, od Adama i Ewy.
Mamy ciągle do czynienia, z tym samym zjawiskiem: chodzi o dwie partie i dwa sposoby zapisania swojego istnienia w historii. Chodzi o utożsamianie się ze złem, albo z dobrem, z prawdą albo kłamstwem, z uczciwością albo z grzechem. Oczywiście, nie są to dwie rzeczywistości, jedna biała a druga czarna, odseparowane i szczelnie izolowane od siebie, ale przeplatają się one nieustannie ze sobą uczestnicząc w duchowej walce która się toczy na świecie, a której głębi oczy nasze często nie dostrzegają, kuszone przez to co materialne i co kusi nasze zmysły.
Najgroźniejszą postacią zła jest zawsze obłuda, czyli zło które przybiera maskę dobra i zwodzi ludzi, powodując korupcję indywidualną i społeczną jako środek do łatwego manipulowania nimi. Dlatego najpierw dzieli ich i stara się jak najmocniej skłócić, aby następnie wykorzystać ich dezorientację i zmęczenie, ofiarując się jako „opatrznościowe” wyjście z impasu, nęcąc ich wizją sukcesu, wyzwolenia i obfitości.
Co Jezus powiedział przełożonemu synagogi? Warto się temu przyjrzeć i warto się nam tym inspirować w naszym życiu, szczególnie dzisiaj, aby rozświetlić mroki pandemicznej społecznej niemocy i chaotycznego miotania się ludzi pomiędzy ekstremami, jak ćmy wokół płomienia który je spali. Płomień jest tym bardziej groźny im więcej zagubienia i strachu, bo wzrasta wówczas prawdopodobieństwo erupcji okrucieństwa i przemocy.
Jezus przede wszystkim jednak i to należy podkreślić, inaczej aniżeli przełożony synagogi ogniskuje swoją uwagę. Zwraca ją nie tyle na dyskurs, który często staje się w praktyce tylko zwykłą propagandą, ile na konkretną pomoc konkretnemu człowiekowi. Zwraca też uwagę na to, że często człowiek wykazuje więcej miłosierdzia dla zwierzęcia, aniżeli jest w stanie okazać je drugiemu człowiekowi.
Wierny porywowi empatii, Jezus aktu niesienia pomocy nie komplikuje żadnymi procedurami, które często mają charakter rytualnych hołdów jakie najpierw trzeba oddać władzy, aby następnie uzyskać od niej świadczenia o które się prosi, ale jest zwolennikiem natychmiastowego działania: „Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: «Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy».
Nie przyjmuje argumentu, że skoro 18 lat była chora to może poczekać jeszcze jeden dzień. Dla Niego takie myślenie jest obrazą Boga, bo Bóg nie ma zwyczaju odsyłania petentów, żeby pokazać swą władzę, ale cała Jego władza jest po to aby nią leczyć, pomagać, wyzwalać. Natychmiast – to jest Jego styl działania, bo taka jest logika prawdziwej miłości. Nie przeczy to jednak zasadzie naturalnego wzrostu każdego dobra i jego dojrzewania.
Krótko mówiąc morał jest taki, że każde zaniechanie dobra jest sprzyjaniem złu i każde nie podążenie człowiekowi na ratunek jest współudziałem w jego zgubie. Wyrażając się zaś pozytywnie, trzeba powiedzieć, że na czynieniu dobra polega świętość, a kto się od czynienia dobra dystansuje, nawet jeśli to czyni z dobra intencją, dystansuje się od Boga i Jego woli.
Ilustracja: Chrystus uzdrawiający chorą kobietę w szabat (James Tissot, 1886-1896) fragment.