„Przyłożyłam relikwie do ciała obok rany, przyklękłam i pomodliłam się krótko: Bł. Andrzeju Bobolo, uproś mi uzdrowienie, o ile to jest zgodne z wolą Bożą” – opisuje uzdrowiona kobieta.
Wieczorem poczuła się znacznie lepiej, nazajutrz bóle ustąpiły. „We wtorek po przebudzeniu znów zdejmuję opatrunek – zupełnie czysty! Ani śladu ropy, szybko przesuwam ręką po ciele – skóra zupełnie sucha, nie bolesna, gładka, wyskakuję z łóżka – rany nie ma, skóra narosła o normalnym wyglądzie, na niej tylko lekko brązowe punkty, zupełnie zagojone!”.
Poszła do kościoła, potem do lekarza. Zapytała go, czy może się kąpać.
– Kąpać z taką raną? Przecież pani dostanie zakażenia krwi – wykrzyknął lekarz. – Rany nie ma – odpowiedziała. – Jak to nie ma? Czary czy co? – Czary nie, ale cud.
„Oglądnął i mówił w podnieceniu, wzburzony, rozkładając ręce i gestykulując żywo: Nie ma – no, nie ma, zupełnie zagojona – a była taka wielka, czarna, cuchnąca, głęboka!… Widziałem przecież przedwczoraj dopiero! Naturalnie, że może się pani kąpać, ani śladu rany nie ma!”.
Specjalna komisja uczonych uznała to uzdrowienie za cud. Był jednym z dwóch potrzebnych do kanonizacji św. Andrzeja Boboli.
Całą żywo opisaną historię można przeczytać na portalu Fronda.pl