o. Paweł Dudzik SJ

Bywa tak, że zostajemy na jakimś etapie naszego życia dotknięci przez wielkie zło. Mówimy wtedy o byciu nim przytłoczonym lub przygniecionym. Czasami dzieje się to z naszym udziałem, czasem jesteśmy świadkami takich zdarzeń. Zawsze jednak czujemy, jak dotyka nas ono osobiście, zabijając w nas Boże działanie lub motywację do działania.

Poniższe rozważanie można potraktować jako esej duchowy na temat jednej z reguł o rozeznawaniu duchowym. Może być także, do czego zapraszam, przyczynkiem do rozważania w duchu ignacjańskim. Jego treść odnosi się mniej lub bardziej bezpośrednio do następujących fragmentów z Ewangelii. Można wybrać jeden z nich, wypisać sobie to, co chcemy w nich medytować, a poniższy tekst potraktować jako jeden z proponowanych kluczy interpretacyjnych. Sugerowane fragmenty z Pisma Świętego, w oparciu o które można medytować to:

Mt 14, 22-33 Jezus chodzi po jeziorze

Łk 17, 1-6 Obowiązek przebaczania

Mk 9, 30-37 Uczniowie w drodze

Zauważmy, nieraz doświadczamy podobnej dynamiki duchowej, jakiej jesteśmy świadkami w życiu apostołów. Z jednej strony odczuwają oni ogromną dumę i satysfakcję z bycia w „drużynie Jezusa”. Są świadkami uzdrowień, wskrzeszeń, rozmnożenia chleba, uciszania burz, porywania i uwielbienia przez tłumy. Składają wielkie deklaracje i snują plany. Podobne to jest do naszego wielkościowego myślenia o Kościele, historii chrześcijaństwa, wspólnotach i prężnych ruchach religijnych. Z drugiej, trzeba czasem tak niewiele, by odebrać apostołom całą nadzieję i pogrążyć ich w apatii. Dzieje się tak, kiedy Jezus mówi im o trudnościach. Kwestionuje ich pomysły na Królestwo Boże, czy kiedy wspomina o perspektywie prześladowania. Nas dotykają kościelne afery i skandale. Zaniedbania i grzechy systemowe. Upadki poszczególnych duchownych czy świeckich, którzy są dla nas autorytetem. W końcu sami doświadczamy naszej słabości i frustrujemy się nieosiągalnymi ideałami, do których nie potrafimy doskoczyć.

W takich chwilach, oni sami, najbliżsi Jezusa są podatni na kuszenie złego ducha. Dzieje się to nie gdzieś daleko, ale w obecności ich Mistrza. Jezus jest tuż obok mnie, a w moim sercu i umyśle takie złe myśli i pragnienia?! Wychodzi więc na to, że przed wątpliwościami i złymi myślami nie można ustrzec. Jest to naturalny proces naszego życia duchowego. W takim razie jak postępować z myślami tak dobrymi, jak i złymi? Jak podejść do zagadnienia zła w sposób konstruktywny? Czy w ogóle możemy tak mówić? Uważam, że nawet powinniśmy.

Święty Ignacy poleca nam, by podczas rozeznawania duchowego badać „początek, środek i koniec myśli” (CD 333). Można postąpić podobnie w czasie rachunku sumienia, kiedy myślimy o dynamice kuszenia i grzechu. Należy odróżnić sam grzech od drogi dochodzenia do niego. Rozpamiętywanie zła może prowadzić do rozpaczy. Jednak ignorowanie procesu, w jakim do niego dochodzi, jest nawet bardziej niebezpieczne, bo sprawia, że go nie rozumiemy i stajemy się wobec niego bezbronni. Co więcej, nieraz w sposób zawoalowany uciekamy od odpowiedzialności za nie.

Działanie złego ducha – czyli dynamika kuszenia – osoby doświadczonej duchowo, przebiega w następujący sposób. Budując na wzniosłych (dobrych i pięknych) pragnieniach osoby, zły duch znajduje jej słaby punkt. Wypacza te dobre pragnienia w swoje trefne cele, najczęściej je przerysowując. Nadmiernie skupiając ją na jakimś aspekcie, w którymś momencie osoba traci zdrowy umiar lub ulega iluzji. Dalej, to wypaczenie przedstawia nam jako godne pragnienia i starania. Ignacy nazywa to „dobrem pozornym” lub działaniem pod pozorem dobra. Samego złego ducha nazywa zwodzicielem.

W tym pierwszym akcie – początku złej myśli – człowiek, często ulega wobec tego, co wydaje mu się dobrem, albo mniejszym złem. W ten sposób popada w grzech. Przekonuje się o tym za późno. Kiedy jest już po wszystkim i zło się dokonuje, zły duch zmienia narrację i zaczyna oskarżać człowieka o lekkomyślność, wyrachowanie i zdradę Boga. Pragnąc utrzymać człowieka w tym stanie rozbicia. To jakby akt drugi, środek złej myśli. Nie chcemy zła i nie lubimy też źle myśleć o sobie. Samoobrona duchowa może przybrać różny kształt. Dysonans duchowy i poznawczy może być tak silny, że osoba albo sama się pogrąża pod jej ciężarem, lub chce pozbyć się poczucia winy, zrzucając ją na innych. W pierwszym przypadku błędnie przypisuje zło wyłącznie sobie. W drugim, odcina się od odpowiedzialności. Obarcza nią innych: cudze zaniedbania, prowokacje, niedopatrzenia, szuka złej woli, bycia wprowadzonym w błąd przez innych ludzi czy instytucje. Stara się osłabić jakąś relację, autorytet, przedmiot idealizacji, który został przez grzech zraniony czy zdradzony. Dopuszcza się obmowy, szukania winnych, domaga się na innych sprawiedliwości lub próbuje się przekonać, że tak naprawdę materia grzechu była nieistotna, błaha i niegodna większej uwagi.

Można też nazwać ten stan zgorszeniem. Zgorszenie, o ile nie jest się jego przyczyną, samo z siebie nie jest grzechem, ale jego wykwitem, niedobrym zapachem, jaki zostawia zło. Szpeci ono dobro, które jest dookoła, i zaraża tą szpetotą innych. Wszystkie te wewnętrzne i zewnętrzne „środki ochrony” przez konfrontację z dokonanym złem paraliżują człowieka wewnętrznie. Zły duch, w tym drugim akcie, w tej szamotaninie myśli i skrupułów chce odebrać osobie poczucie sensu. Odciągnąć od drogi pojednania. Wzbudzić obrzydzenie do siebie samego, ale i do Stwórcy. Doprowadzić do aktu trzeciego, czyli do beznadziei.

Zniechęcenie i beznadzieja sprawia, że nie mamy ochoty na działanie. Nie mamy siły na czynienie dobra. Trudno komuś zaufać, jeszcze trudniej pragnąć relacji czy w końcu kochać. Ten trzeci akord przygnębienia i poczucia upodlenia chce nas w złu osadzić. Nie pozwala na konstruktywną krytykę i ocenę sytuacji. Zwróćmy uwagę. Zło należy nazwać i ukarać. Tam gdzie naruszone jest prawo, potrzebne jest dodatkowo przywrócenie sprawiedliwości. Co do tego nie ma wątpliwości. Można jednak się dać ponieść wypaczonej narracji rzekomej „ochrony przed dalszym złem”, która „dla bezpieczeństwa” i na „wszelki wypadek” uśmierci w nas życie łaski.

To są momenty, kiedy nas Mistrz staje wobec swoich uczniów i przypomina im podstawy wiary, który stawia im przed oczyma obraz dziecięcej prostoty i zaufania. Wzywa do nawrócenia, które jest oparte na refleksji, ale i decyzji – przebaczeniu. Dalej zaprasza do powrotu na drogę wiary z Nim. On wie, że sami nie damy rady i z wielką miłością nam to przypomina. Przebaczając nieustannie.

 

Paweł Dudzik SJ – jezuita, opiekun młodych jezuitów w trakcie formacji w Krakowie, duszpasterz grupy postakademickiej, współpracuje z Modlitwą w drodze.

Grafika: Elwira Ginalska, Modlitwa w drodze