W ostatnią niedzielę można było usłyszeć w naszych kościołach list naszych biskupów dotyczący katechezy w szkołach. Jak to zwykle bywa, jedni się ucieszyli, inni oburzyli, niektórzy zignorowali, a jeszcze inni podjęli próbę wyciągnięcia praktycznych wniosków.

Przyznam, że osobiście trochę zabrakło mi w nim jakiejś wzmianki, że została podjęta refleksja dlaczego nieraz nawet wierzący, praktykujący i zaangażowani katolicy wypisują swoje dzieci z katechezy, podobnie jak z lekcji religii w szkole rezygnuje część starszych uczniów należących do wspólnot kościelnych, formujących się i autentycznie dbających o swoje życie duchowe.

Miłe byłoby również zapewnienie, że rodzice mogą śmiało posyłać dzieci na lekcje religii, bo ze strony Kościoła podjęte zostaną wszelkie starania, żeby przyczyny wyżej wspomnianego stanu rzeczy zostały co najmniej zminimalizowane: że zostaną na nowo przemyślane treści nauczania, a ich realizacja będzie weryfikowana, do nauczania będą natomiast posyłane osoby, które reprezentują możliwie najwyższy poziom wiedzy merytorycznej, odznaczające się jak najlepszymi zdolnościami komunikacyjnymi i pedagogicznymi, a swoim subtelnym entuzjazmem wiary, będą w stanie nienachalnie inspirować do pogłębiania duchowości i stawiania sobie najważniejszych, egzystencjalnych pytań. 

Ufam, że tak właśnie było, tylko nie zostało to ujęte w liście. A trochę szkoda, bo fajnie byłoby to usłyszeć expressis verbis, żeby nie tworzyć dla rodziców – zapewne mylnego – wrażenia przerzucania na nich całej odpowiedzialności. 

Trochę na marginesie całej tej debaty nasuwa się jeszcze jedna myśl: jako Kościół ciągle jesteśmy o dwa kroki za rzeczywistością. Coś się dzieje, a my dopiero wtedy, po fakcie, odpowiednio tłumaczymy się albo oburzamy. Jak nie o Jana Pawła II, to o ceremonię otwarcia igrzysk; jak nie o igrzyska, to o lekcje religii. 

A może warto przynajmniej część tej energii, która idzie w oburzenie i nieco jałowe nieraz dyskusje post factum, przekierować na refleksję i konkretne działania, żeby odpowiedzieć na realne potrzeby realnych ludzi? Więcej, niż o utrzymanie status quo, troszczyć się o słuchanie ludzi i towarzyszenie im w ich poszukiwaniach? Pokazując mimochodem, że Ewangelia to przede wszystkim najwspanialsza w dziejach opowieść o nadziei, prawdzie i miłości rozświetlającej mroki nienawiści, cierpienia i śmierci? 

Fenomen serialu „The Chosen”, coraz większa popularność programu „Baranki”, rozwijający się skauting „Wędrownicy” z ich katechezami dla bierzmowanych, czy ciepłe przyjęcie projektu „Usłysz Biblię. Opowieści dla małych i dużych” stworzony przez Modlitwę w drodze jasno wskazują, że na Dobrą Nowinę jest ciągle popyt, niezależnie od wieku. Dobrze, że rozmawiamy o katechezie, szukajmy rozwiązań, które będą fair i dla wszystkich jak najbardziej korzystne. Byle nie wypalić się w walce przez pomylenie środków z celem. Celem dla chrześcijanina jest prowadzenie ludzi do spotkania z Bogiem, który jest Miłością. To tutaj potrzeba całych pokładów naszej energii, entuzjazmu i kreatywności.

(fot. Katerina Holmes)