Sposób przeżywania cierpienia przez chrześcijanina posiada swoją specyfikę. Przede wszystkim zakorzenione jest w relacji do Boga. Wypływa również ze wskazań Ewangelii, a szczególnie z wezwania Jezusa do naśladowania Go: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Łk 9, 23).
Czy można jednak mówić o „sztuce cierpienia”? Należy najpierw zauważyć, że wobec cierpienia każdy człowiek jest u początku, jest nowicjuszem. Można pięknie mówić i pisać o cierpieniu dopóki nas nie dotyka. Zresztą istnieją setki bardzo dobrych książek, które podejmują wszechstronnie tę tematykę. Zwykle jednak, gdy przychodzi cierpienie, zwłaszcza nagle, wszystko okazuje się puste, banalne, nieadekwatne. Gdy słyszymy w radiu lub oglądamy w telewizji cierpienie innych pojawia się być może lekka empatia, współczucie, ale zwykle „nas to nie dotyczy”. Dopiero własne cierpienie pokazuje, jak trudno je przyjąć i zaakceptować.
Trafną ilustracją może być jedna z opowieści chasydów: Kiedy Rabbi Yahanan, syn Zakkaiego, stracił syna, jego przyjaciele przyszli go pocieszyć. Rabbi Eliezer przypomniał mu, że to samo nieszczęście dotknęło również Abrahama, ale on potrafił przezwyciężyć swój ból. Rabbi Yahanan odpowiedział: „Czyż nie wystarczy mi mojego cierpienia? Dlaczego dokładasz mi cierpień Abrahama?”. Rabbi Yehoshua opowiedział mu o cierpieniach, których doświadczył Hiob, a mimo to pozwolił się pocieszyć. Ale Rabbi Yahanan odpowiedział: „Czyż nie wystarczy mi własnej kary? Dlaczego dokładasz mi kar Hioba?”. Rabbi Yosse opowiedział mu więc o tragediach Najwyższego Kapłana Aarona, który patrzył na śmierć swych dwóch synów i umiał to znieść w milczeniu. Ale Rabbi Yahanan odpowiedział: „Czyż nie wystarczy mi własnej udręki? Dlaczego dokładasz mi jeszcze udręk Aarona?”.
Jak wykazuje powyższa historia, cierpienia innych, z którymi nie łączą nas więzi emocjonalne, mogą budzić empatię, ale nie zmniejszają naszego cierpienia ani nie wpływają na jego akceptację. Jednak sposób cierpienia, zwłaszcza osób, które stanowią najwyższy autorytet, może stopniowo prowadzić do zgody z naszym, związanym z bólem, „człowieczym losem”.
Pierwsza reakcja na ból i własne cierpienie może prowadzić do różnorodnych postaw. Jedną z nich jest ostentacyjna obojętność. Pod fałszywą maską odwagi kryje się wówczas brak poczucia bezpieczeństwa i strach. Obojętna zewnętrzna pokrywka typu: „nic się nie stało, wszystko jest okay!” jest mechanizmem obronnym i brakiem odwagi, by przyznać się do własnych lęków, nieumiejętności akceptacji cierpienia i potrzeby pomocy ze strony innych. Szczególnie silne osobowości i „twarde charaktery” narażone są na tego typu reakcje. Trudno im bowiem przyznać się do słabości i braku kontroli nad wszystkim i prosić innych o pomoc.
Inni reagują na cierpienie w sposób kontestacyjny. Odrzucają możliwość cierpienia, buntują się przeciw niemu jak Hiob. Szukają winnych i odpowiedzialnych. Zwykle „kozłem ofiarnym” staje się Bóg lub przeznaczenie. Są to osoby „niepokorne”, buntownicze, walczące, nie uznające kompromisów, nie poddające się.
Wobec cierpienia może pojawić się także rezygnacja. Prowadzi ona do bezsilnej zgody na cierpienie, które jest odbierane jako próba i zagrożenie; z którym nie warto walczyć; raczej należy biernie się poddać. Osoby reagujące w ten sposób cechuje negatywne myślenie, apatia, brak radości i motywacji do życia, „fałszywa pokora”. Ponadto nie chcą wyzdrowieć, „urządzili się w swojej chorobie”. Cierpienie przynosi im pewne korzyści, „profity”, np. zapewnia opiekę ze strony innych, troskę, współczucie, uwalnia od trudu i walki życiowej…
Właściwą reakcją wobec cierpienia jest akceptacja, która jest zgodą na rzeczywistość, związaną z bólem i cierpieniem. Akceptacja nie wyklucza wcześniejszego buntu, ani tym bardziej trudu eliminacji cierpienia. Nie oznacza również biernej rezygnacji. Cechuje osoby dojrzałe emocjonalnie i duchowo. Akceptacja cierpienia, która nieraz jest wynikiem długiego procesu prowadzi ostatecznie do wolności ducha i równowagi wewnętrznej. Św. Ignacy Loyola określa ją w ten sposób: Tak więc [chodzi o to], byśmy ze swojej strony nie pragnęli bardziej zdrowia niż choroby (Ćwiczenia duchowne, nr 23). Akceptacja cierpienia pozwala patrzeć na wszystkie doświadczenia życiowe w świetle wiary.
Prof. Krystyna Osińska, osoba o ogromnej empatii, wyczuciu cierpienia i doświadczeniu we wspomaganiu chorych, z którą miałem zaszczyt współpracować w czasie moich studiów teologicznych, ujmuje drogę cierpienia w pewnym schemacie, składającym się z trzech etapów: „zaskoczenia, poszukiwania równowagi oraz uwolnienia od uzależnień chorobowych”.
„Etap zaskoczenia” związany jest z początkiem cierpienia. Cechuje go oczekiwanie na diagnozę i brak pewności wyleczenia; charakteryzuje go niepokój, znerwicowanie, stany stresogenne. Człowiek cierpiący nie radzi sobie z zaistniałą nową sytuacją; co w efekcie prowadzi do konfliktów w relacjach z innymi, szczególnie z rodziną, środowiskiem pracy i personelem medycznym.
Drugi etap „poszukiwania równowagi” jest okresem bardziej racjonalnym. Może charakteryzować się różnym przebiegiem i podejściem do cierpienia. Podejście negatywne charakteryzuje „urządzenie się w chorobie”, egoizm, wykorzystywanie dobroci i miłości bliźnich, bierne dostosowanie się do cierpienia. Podejście obojętne cechuje „zadowolenie z bylejakości”, brak rozwoju, pozory równowagi. Natomiast w przebiegu pozytywnym wszystkie działania są przemyślane i celowe, zmierzają do odzyskania zdrowia i zaangażowania w życie mimo cierpienia; towarzyszy im refleksja nad wartościami, celem i sensem życia, właściwe relacje do Boga, innych ludzi, głębsze życie duchowe i moralne.
Etap trzeci „uwolnienia od uzależnień chorobowych” cechuje umiejętność, sztuka cierpienia. Jest to czas, w którym chory uwalnia się od egoizmu i nadmiernej koncentracji na sobie i swoim cierpieniu. Jest wtedy w stanie podjąć wszechstronną aktywność i obowiązki. Uwolnienie od choroby daje siłę do przemiany swojego życia i troski (nieraz heroicznej) o realizacje wartości ewangelicznych i lepszy świat.
Wymienione etapy cierpienia już same w sobie okazują się „sztuką”, zwłaszcza drugi i trzeci. Jednak każdy cierpi inaczej. Cierpienie jest bodźcem rozwojowym i może kształtować wszechstronny rozwój człowieka: osobowościowy, społeczny, psychiczny, duchowy. W tym sensie jest „sztuką”, której trzeba się uczyć.
Sposób przeżywania cierpienia może prowadzić do pewnych utrwalonych postaw o charakterze negatywnym lub wręcz patologicznym oraz pozytywnym. Cierpienie może wyzwalać w człowieku najniższe instynkty i cechy egoistyczne, „pasożytnicze”, dalekie od postawy humanitarnej. K. Osińska zalicza do nich:
• „biorcę”, który pasożytuje na cudzej dobroci i bezinteresowności;
• „hipochondryka”, którego cechuje stała dyspozycja do chorowania, oparta na irrealizmie”;
• „malkontenta” ciągle niezadowolonego z diagnozy, leczenia, rehabilitacji…;
• „zasłużonego”, stałego bywalca ośrodków lecznictwa zamkniętego i otwartego;
• „statystę”, biernego wobec diagnozy, rokowania i przebiegu choroby;
• „żebraka”, który czerpie wymierne korzyści z choroby;
• „zawodowca”, który choruje zawodowo i jest hermetycznie zamknięty w sobie;
• „świętoszka”, dewocyjnego cierpiętnika, który „cierpi za miliony”.
Cierpienie może również wyzwalać postawy pozytywne, twórcze, altruistyczne, wzbogacające i umożliwiające osobowościowy i duchowy rozwój. Wśród najważniejszych K. Osińska wymienia:
• „dawcę”, bezinteresownie otwartego na innych;
• „samarytanina” z wyczuciem i skutecznie wspomagającego innych;
• „pomocnika”, który odnajduje głęboki sens cierpienia, współdziała w procesie leczenia;
• „konspiratora”, który cierpi w cierpliwości i milczeniu, budując innych;
• „poszukiwacza” cierpiącego w sposób aktywny, rozwojowy, twórczy;
• „żołnierza”, który znosi chorobę, cierpienie odważnie, energicznie;
• „artystę”, przeżywającego cierpienie w sposób estetyczny, filozoficzny, z radością i nadzieją;
• „bohatera”, ideowca, wydobywającego i rozwijającego w cierpieniu najwyższe wzorce osobowościowe i etyczne.
Jak wskazuje doświadczenie postawy twórcze, altruistyczne, które są prawdziwą „sztuką cierpienia”, statystycznie przeważają i to one przede wszystkim powinny decydować o specyfice cierpienia chrześcijan.
fot. Pixabay