Jerycho według archeologów jest najstarszym miastem na świecie i prawdopodobnie najstarszym nieprzerwanie istniejącym siedliskiem ludzkim. Powstało około dziesięć tysięcy lat p.n.e., o czym świadczą zachowane pierwsze konstrukcje kamienne. Uchodzi za jedno z najbogatszych zespołów archeologicznych i pamiątek z różnych epok przeszłości Izraela. Leży w najniżej na kuli ziemskiej położonej depresji (270 metrów p.p.m.) na pograniczu pustyni i terenów uprawnych. Tropikalny klimat i liczne źródła nawadniające ziemię sprawiają, że kwitną tu plantacje pomarańczy, bananów, daktyli, a także kwiatów. Stąd Jerycho zwane jest miastem palm, albo róż. Wiosną oczarowuje pięknymi kolorami i zapachami.

Jerycho biblijne (Tel as-Sultan) stanowi wyniosły tel z warstwami archeologicznymi kilkunastu miast, początkami sięgające mezolitu. Świadczą o tym odkryte narzędzia z krzemienia. Jako pierwsze z miast kananejskich zostało zdobyte   przez Jozuego około 1200 roku p.n.e., a następnie spalone, zrównane z ziemią i obłożone klątwą; w czasach króla Achaba (873-853 p.n.e.) zostało ponownie odbudowane. W okresie Królestwa Północnego rozwijała się tu szkoła proroków, odwiedzana przez Eliasza i Elizeusza. Do dzisiaj istnieje „Źródło Elizeusza”, które jest ciągle aktywne i dostarcza okolicznym mieszkańcom wodę. Według najstarszej tradycji, Elizeusz w cudowny sposób uzdrowił wodę, przywracając jej słodki smak. W okresie bizantyjskim w miejscu tym zbudowano kościół. W czasach Jezusa Jerycho było zimową rezydencją Heroda Wielkiego. Jezus przechodził przez nie wielokrotnie, gdyż było ostatnim etapem pielgrzymki do Jerozolimy w czasie Paschy.

Celem mojej pielgrzymki do Jerycha jest starożytna sykomora. Znajduje się ona w pobliżu współczesnego centrum miasta. Ogrodzone parkanem, rozrosłe, dorodne drzewo liczy co najmniej kilkaset lat i jest prawdopodobnie najstarszym drzewem w Jerychu. Tradycja w tym miejscu umieszcza spotkanie Jezusa z Zacheuszem oraz dom celnika. Zatrzymuję się na dłuższą chwilę, aby wysłuchać Łukaszowej relacji o tym wydarzeniu i pomedytować o nim. Podziwiam Zacheusza. Był człowiekiem nieco tragicznym. Jako przełożony celników miał władzę, bogactwo, pewien prestiż. Jednak przez swoich ziomków był odtrącony. Uważano go za kolaboranta. Zacheusz był człowiekiem niespełnionym. Ale było w nim ogromne pragnienie ujrzenia Jezusa. By to osiągnąć wspiął się (jak dziecko) na sykomorę (podobną do tej, przy której siedzę) i niecierpliwie wypatrywał Jezusa. Gdy Nauczyciel przechodził obok drzewa, spojrzał w górę i zaprosił go do wspólnej drogi. Akceptacja i miłość Jezusa zawarta w spojrzeniu odmieniły serce celnika: Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie (Łk 19, 8). Zacheusz spełnił swe pragnienie. Odnalazł Boga i siebie. Podziwiam fantazję i odwagę tego człowieka małego wzrostu. Zastanawiam się, czy byłbym do tego zdolny. I nasuwa mi się myśl, że są w życiu ważne, choć ulotne chwile, w których trzeba przekraczać wiele krępujących konwenansów, a przede wszystkim fałszywy obraz siebie, by nie zmarnować łaski, daru spotkania z Jezusem.

Po chwili medytacji wyjeżdżam z Jerycha. Przez szyby autobusu podziwiam spokój i senność tego typowo wschodniego miasteczka, w którym życie toczy się w zwolnionym tempie. Nikt się nie spieszy, nie denerwuje. Mężczyźni przesiadują na rattanowych taboretach, popijają kawę i herbatę, grają w karty. Kobiety dominują na bazarach. Na straganach piętrzą się owoce, warzywa, wielorakie wschodnie zioła i przyprawy. Całkowity kontrast ze współczesnym życiem ludzi Zachodu.

Fragment książki: „Na ziemi Boga. Duchowe podróże do miejsc świętych i nieświętych”.