Kiedy chodził po świątyni… Mk 11, 27 – 33
Jezus chodzi po świątyni bo to „dom” Jego Ojca. Miejsce spotkania z Bogiem Izraela. Jest więc u siebie. To On jest dziedzicem, o czym zaraz powie w przypowieści. Tymczasem arcykapłani i uczeni w Piśmie, zaniepokojeni o swoją władzę (skoro wypędził przekupniów, którym oni pozwolili sprzedawać), pytają Jezusa o źródło Jego władzy. Robią to tonem, który brzmi: „my tu mamy władzę!”
Jezus daje im zadanie nie do przeskoczenia. Ale ten wątek z Janem Chrzcicielem dużo mówi także o moim życiu. Bo kiedy pojawił się Jan, to faryzeusze i uczeni chodzili za nim, ale nie zaangażowali się w to, co Jan głosił. Nie przyjęli od niego chrztu nawrócenia, nie brali sobie jego słów do serca. Ot, chodzili za nim i być może swoją miarką sprawdzali, czy to, co głosi zgadza się z ich Prawem, z ortodoksją. Gdy cały Izrael się nawracał, oni stali na brzegu i patrzyli. Podobnie jak później cały lud będzie stał i patrzył na Ukrzyżowanego. Bez zaangażowania, biernie, na chłodno, z dystansem…
Tymczasem Jezus wypędza wcześniej przekupniów ze świątyni. Dlaczego to robi? Nie dla jakiegoś prawa – ani starego, ani nowego. Bo Jezusowi zależy, bo jest zaangażowany, bo ma pasję i tą pasją jest Ojciec, ale również człowiek. Jego pasją jest ta cudowna relacja między Bogiem a człowiekiem, ta wymiana miłości. Jezus ryzykuje, bo miłość ryzykuje. Jezus się angażuje, bo miłość to zaangażowanie. Można na chłodno, tak jak faryzeusze, ale to jednak królestwo Boże gwałtu doznaje i ludzie gwałtowni je zdobywają. Pasterz jest zaangażowany w życie owiec do tego stopnia, że daje za nie życie. Najemnikowi zaś nie zależy, patrzy z zewnątrz, a gdy coś idzie nie tak – ucieka.
Kim ja jestem? Jaki chcę być? Skoro ma się stawać podobny do Jezusa, to mam być właśnie taki – pełen zaangażowania, pasji, dynamizmu, czyli… miłości i życia. Inaczej nigdzie nie dojdę, skoro to On jest „Drogą, Prawdą i Życiem”.