Aż będziecie przyobleczeni w moc z wysoka. Łk 24, 46 – 53

Pan Jezus odchodzi do nieba. Wraca do Ojca, od którego wyszedł. To jest i moja droga. Ona wiedzie przez mękę, śmierć i zmartwychwstanie. Tak jak Jezusowi, tak i mi zostają zadane rany. Zadaje je grzech, krzywda, zło, niewdzięczność… zadają je inni, zadaję je sam (sobie i innym). Jezus wraca do Ojca zraniony. Przez przebaczenie te rany nie krwawią i nie bolą, ale dziury pozostały. I taki Jezus wstępuje do nieba. To jest i moja droga.

Poruszają mnie słowa Jezusa o oczekiwaniu na moc z wysoka. Jezus na tę moją drogę, w której nieraz jeszcze będę raniony posyła mi moc z wysoka. I mówi, że będę nią przyobleczony, tzn. ubrany. Ale nie na zasadzie ubrania, które można zdjąć, bardziej jak skóra, która jest częścią mnie. Bo Duch we mnie zamieszkuje. Tenże Duch będzie moją mocą w chwilach zranień. Jedyne, co będzie czynił, to będąc Miłością – będzie sprawiał, bym w moim przeżywaniu ran stawał się podobny do Jezusa. Bym umiał godzić się na skutki grzechów (moich i cudzych), przyjmował krzywdy, zniewagi, zranienia – bym pozwalał się przybijać do krzyża, bym przebaczał „Ojcze, przebacz im…” i bym całe moje życie wydawał w ręce Ojca: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego”. Wtedy powoli ziści się moje pragnienie „żyję już nie ja, lecz żyje we mnie Chrystus”.

A to wszystko dzieje się mocą z wysoka, która już zamieszkuje moje serce i na którą równocześnie oczekuję. Taki paradoks. Duch już we mnie jest i pracuje dla mnie. Z drugiej strony oczekuję na Niego, bo sam nie czuję się gotowy na Jego działanie i stąd tak często stawiam Mu opór, nie pozwalam działać. Wiem, że już JEST, a równocześnie wołam: PRZYJDŹ!

Prawdziwa radość bierze się z tego, że staję się coraz bardziej podobny do Chrystusa. Bo ta radość nie jest wtedy moja, lecz Jego. Wówczas przeżywam to, co i On przeżywał, czuję to, co On odczuwał a moje myślenie zostaje przemienione przez Niego i zaczynam żyć na Jego sposób – nosząc w sobie Bożą mentalność. Przyjdź Duchu Święty!