„Jezus powiedział do swoich uczniów: Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu. Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5,13-16)
*
Jezus mówi, że będąc Jego uczniami, mamy być solą ziemi. Sól ma to do siebie, że odczuwalny jest zarówno jej brak, jak i nadmiar. Pierwsze pytanie, które warto sobie zadać w tym kontekście brzmi: czy gdzieś „nie-jest-mnie-za-dużo”? Bo soli trzeba dużo w sytuacji, kiedy traci smak. Czyli kiedy zaczynam mocno eksponować siebie, wpycham się przesadnie w wiele miejsc, to może oznaczać, że mój radykalizm chrześcijański jałowieje…
Drugie pytanie, które sobie zadałem: czy tam, gdzie się pojawiam, rzeczywiście wnoszę smak, jak sól? I jaki powinien to być smak? Smak boskości, oczywiście. Ale co to za smak? Nasz Magister nowicjatu mawiał, że jest jeden owoc Ducha Świętego, ale ma różne smaki, które wymienia św. Paweł w liście do Galatów: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie (Ga 5,22-23). Czy przez to co mówię i jak się zachowuję, jest wśród nas choćby trochę więcej tych smaków…?
***