„Ucieszyłem się, gdy mi powiedziano:
„Pójdziemy do domu Pana”.
Już stoją nasze stopy
w twoich bramach, Jeruzalem.
Do niego wstępują pokolenia Pańskie,
aby zgodnie z prawem Izraela wielbić imię Pana.
Tam ustawiono trony sędziowskie,
trony domu Dawida” (Ps 122,1-2.4-5)
*
Późno zacząłem się nawracać. Tak naprawdę dopiero w seminarium. Nie mam tu na myśli jakichś spektakularnych bezbożnych historii, z których bym wyszedł. Mimo różnych „dżezowych” przygód, zawsze jakoś próbowałem wracać do Pana Boga, choć trochę po omacku. Bo dopiero w seminarium zacząłem poznawać Go – na ile to możliwe – takim, jaki rzeczywiście JEST. Przede wszystkim żywy, bliski, kochający za darmo, przebaczający bez wymówek. Spotkałem się też wtedy z wizjonerską myślą ks. Franciszka Blachnickiego, która chyba najmocniej wpłynęła na moje ówczesne rozumienie o co chodzi w Kościele, kim jest Bóg i na czym polega życie z Nim. Pamiętam, jakim odkryciem było dla mnie, że na realne SPOTKANIE z Bogiem nie muszę czekać w napięciu do śmierci, ale że w chrzcie już umarłem i zmartwychwstałem, że Duch Jezusa już we mnie żyje. I doskonale pamiętam jakim olśnieniem było dla mnie, kiedy w trakcie gorących przemyśleń nad tym wszystkim, podczas Liturgii Godzin przeczytałem w brewiarzu słowa „Już stoją nasze stopy w twoich bramach, Jeruzalem” – nie mogłem oderwać się od tej frazy. Dotarło do mnie, że to wszystko co mnie niepokoi i męczy, nie ma władzy żeby mnie zniszczyć – bo już żyję w Bogu. Że nawet śmierć nie jest w stanie tego zniszczyć. Że nawet jeśli na siłę oderwę się przez grzech od Boga, to zawsze mam otwartą drogę powrotu. I zacząłem powoli rozumieć o co chodzi Pawłowi, kiedy mówi „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam”…
***