Pewnego dnia z Jezusem przyszedł spotkać się pobożny człowiek, wykształcony – znający Pisma i swoją religię. Dawała mu ona poczucie bezpieczeństwa, odpowiadała na podstawowe pytania, co więcej porządkowała jego codzienne życie i pogląd na świat.
Jezus dopiero co stawał się znanym nauczycielem, ów pobożny człowiek słyszał o jego dziełach, elokwencji i mądrości. Postanowił wystawić Jezusa i pokazać, że jest kiepskim nauczycielem, że on – wykształcony Żyd wie więcej i lepiej rozeznaje się w świecie. Zadaj więc pytanie o sprawy ostateczne: jak dostać się do nieba. Jezus nie wchodzi w filozoficzno – religijne rozważania, ale sprowadza wszystko do fundamentu – do miłości, która wyraża się w czynach dla drugiego człowieka.
Na drodze leży prawdopobnie pobity Żyd. Półumarły. Nasz. Rodak, Ziomek. Bliski dla tych, którzy go minęli. Spotkali człowieka z dala od ludzkich oczu, bez świadków. Zapewne mieli swoje racje: spieszyli się do robienia swoich pobożności, bali się rytualnej nieczystości (może myśleli, że nie żyje). Zawsze, kiedy mijam człowieka, któremu powinienem pomóc, to najpierw czuję do siebie wstręt, że znów to zrobiłem (ominąłem), a później racjonalizuje: naciągacz, jak wrócę to pomogę, inni dali mu już dużo. Myślę sobie, owszem mam jakieś środki, ale nieduże, inni mają więcej.
Drogą przechodzi Samarytanin. Odszczepieniec, dziś byśmy powiezieli: czarnuch, ateusz, może gej, a może po prostu znienawidzony sąsiad. On okazał się tym, który kochał: zadziałał. Zrobił to, co powinien zrobić każdy człowiek, a tym bardziej wierzący człowiek.
Nie umiem w tym roku ‚udawać’, że jest OK, że zamknę się w gronie swoich braci i sobie poświętujemy narodzenie małego Jezuska. Nie potrafię mieć serca spokojnego, pełnego miłości i pokoju, i tej świątecznej atmosfery, o której tyle mówimy i marzymy. Nie potrafię i nie chcę. Boże Narodzenie to prawdziwe okazało się być czymś, co z świętym spokojem niewiele miało wspólnego. Przyniosło na świat Boga w ludzkiej skórze; Boga, który nigdy nie udawał, że nie widzi człowieka w nędzy. Jezus to był i jest ktoś, kto mówi: nie przychodzę robić wam zarzutów, wzbudzać wyrzuty sumienia, ale przychodzę wyrwać was wszystkich z tej nędzy, do której wprowadza was – wasz skrajny egoizm. Chcę was wyrwać z tego myślenie tylko o tym, jak się usprawiedliwić, zamiast działania.
Nie chcę spokoju, bo wiem, że w Ukrainie, Syrii, Aleppo, i wielu innych miejscach na świecie ludzie bardzo cierpią. Nie chcę, bo wiem, że w Polsce są ludzie nie tylko zmarznięci i głodni, ale nazwani: użytecznymi idiotami, zdrajcami, fałszywie oskarżeni o pedofilię, od lat ignorowani przez sąsiadów, dzieci więźniów. Spokój nie jest dla mnie, bo myślę o ludziach pracujących za 800 zł i tych, którzy nawet w Kościele nie znajdują oparcia, bo zamiast dostać nadzieję – dostają po głowie.
Dziwnie nie mogę być spokojny, kiedy widzę transmisję LIVE na FB mówiącą o zabiciu zamachowca, a ludzie po prostu klikają LIKE. To jest dziwny świat, w którym rozpaczliwie potrzebujemy Zbawiciela wyrywającego nas z naszej ludzkiej rozpaczy.
Przyjdź Panie Jezu i daj nam odczuć, że jesteśmy dla Ciebie bliźnimi.
Artykuł pochodzi ze strony „Grzegorz Kramer SJ – blog”